Ostatnie tygodnie nie są najlepsze dla opozycji. Pomimo sprzyjających okoliczności anty-PiS-owski mainstream tkwi w letargu. Owszem, Polska 2050 i PSL opracowały „listę wspólnych spraw”, ale to właśnie m.in. ten fakt spowodował największą eskalację negatywnych emocji na opozycji od czasu ratyfikacji Funduszu Odbudowy. Wtedy medialno-polityczna wojna toczyła się między Lewicą a Platformą, dziś tę pierwszą zastąpiła partia Hołowni.
Okazało się bowiem, że do jesiennych wyborów parlamentarnych nie wystartuje żadna jedna lista sił opozycyjnych. Najprawdopodobniej zostaną utworzone trzy bloki: Koalicja Obywatelska, PSL+Polska 2050 oraz Lewica. Wydawałoby się, że nikogo to nie zdziwi. Bo mimo deklaracji, że „nie ma wrogów na opozycji”, każda z tych partii patrzy na swój interes, a rozdrobnienie powoduje, że przekaz zarówno centrum, jak i lewicy zyskuje na wiarygodności. Dla wyborców jasne stanie się, że każdemu ugrupowaniu chodzi o wdrożenie własnego pomysłu na Polskę, a nie wyłącznie odsunięcie Jarosława Kaczyńskiego od władzy. Ważne jest, by ten argument wytrącić z rąk rządowej propagandzie.
To jednak nie przekonuje najzagorzalszych zwolenników wspólnej listy, których polityczną reprezentacją jest partia Donalda Tuska. Trudno się dziwić – projekt jednego bloku jest dla niej najkorzystniejszy, bo jako hegemon podporządkowałaby sobie całą resztę. Zdumiewać może za to skala, z jaką jej internetowi i publicystyczni kibice atakują tego, kogo uznali za winnego niepowodzenia jednej listy – Szymona Hołownię.
Czytaj więcej
Lojalność elektoratów i polaryzacja polityczna dzielą Polaków na wykluczające się „podspołeczeństwa”.
Hejt, jaki wylał się na tego polityka, jest tyleż niemądry, co nieskuteczny. Wymyślanie przewodniczącemu Polski 2050 od „liderów w krótkich spodenkach” czy wyśmiewanie jego kościelnej przeszłości (tak jakby była ona jakąś tajemnicą) tylko wzmacnia przekonanie zwolenników Hołowni, że albo głosują na swoją partię, albo zostają w domu. Nie wspominam już o nieufności, jaką takie kłótnie tworzą. I nie tylko mam tu na myśli wzajemną niechęć liderów danych formacji wobec siebie. Spróbujmy postawić się na miejscu zawiedzionego, szukającego alternatywy wyborcy PiS-u. Jak ktoś taki miałby uwierzyć, że potencjalna koalicja dzisiejszej opozycji rządziłaby krajem stabilnie i każdej znaczącej ustawie nie towarzyszyłaby awantura? I gdyby to jeszcze były ostre, acz merytoryczne dyskusje na tematy ważne dla ludzi – mieszkania (tutaj coś zaczyna się dziać), emerytury czy służba zdrowia – ale są to jedynie personalne pyskówki, które niczego do debaty nie wnoszą. PiS-owi w to graj.