Owoce wojny można posiąść innymi środkami, bez ryzyka i strat. Putin i tak miał Ukrainę w ręku, mógł ją dręczyć i wycieńczać, aby tylko jego poddanym nie zamarzyła się ukraińska krnąbrność. Bandyta przemykający się na rabunek pada ofiarą tej samej chętki: złapać jeszcze więcej, jeszcze obficiej się obłowić na gangsterskim procederze. Wtedy najczęściej ląduje w kryminale albo na cmentarzu.
Król pruski, Fryderyk – zwany przez niektórych „wielkim" – nieprzejednany wróg Polski i promotor rozbiorów, jest autorem innej wojennej maksymy: „Bóg jest po stronie silniejszych batalionów". To akurat Putin na pewno zna, bo tradycja współpracy niemiecko-rosyjskiej sięga jeszcze wcześniej niż do Piotra Wielkiego, który brał z Niemiec generałów i inżynierów w nadziei zmodernizowania ospałej Moskwy.
Czytaj więcej
Zachód, ten dalszy, długo spał, widząc w snach głównie rosyjskie atrakcje. Gaz do kupienia, pieniądze do zarobienia, przestrzeń, baletnice i złoto. Wreszcie się przebudził.
Ale silniejsze bataliony mogą zawieść. Już dziś wiadomo, że nie udał się blitzkrieg na Kijów, że opór Ukraińców stężał, że potrafią się bić, choć na ich czele stoi – wedle Putina – „faszystowska junta". Pierwszą ofiarą wojny jest zawsze prawda i ona umiera przed wszystkimi. Dlatego nie wiadomo, co stanie się za kilka godzin, a w komunikatach wojennych więcej jest obelg niż faktów. Ale jedno jest pewne ponad wszelką wątpliwość: obojętnie kiedy pancerne kolumny rozstrzelają rządowe gmachy w Kijowie, nie uda się tam osadzić nikogo więcej ponad wystraszoną marionetkę, której nienawidzi naród i którą pogardzają zwycięzcy. Wystarczy, że odjadą czołgi, a z takiego „rządu" pozostanie brudny zezwłok.