Solidarność” – ruch o równie klarownym moralnym przesłaniu co „The Movement” Martina Luthera Kinga. Ruch równie konsekwentnie stosujący się do zasady non violence jak patriotyczny zryw Mahatmy Gandhiego i jego zwolenników. Ruch, który poprzez współudział w bezkrwawym demontażu jednego z najokrutniejszych i najpotężniejszych w historii imperiów wpłynął na losy świata w stopniu nie mniejszym niż rewolucja francuska.
Wreszcie – najbardziej powszechny ruch społeczny w historii świata, uczestniczyła w nim bowiem 1/4 całego społeczeństwa, a ponieważ do owego ułamka wlicza się jedynie aktywnych zawodowo pracowników przedsiębiorstw państwowych, jest to znacznie zaniżony szacunek.
„Solidarność”, pamiętając o wielkim znaczeniu wiktorii wiedeńskiej oraz cudu nad Wisłą, to największy polski sukces w tysiącletniej historii.Czy myślimy dziś w taki sposób o wielkim zrywie społecznym z lat 1980 – 1989? Czy raczej, zgodnie z niedobrą polską tradycją, sami siebie dezawuujemy, toniemy w swarach i sporach?
A może napisane wyżej słowa po prostu idealizują „Solidarność” lat 80., nie dostrzegają zawsze obecnego w „procesach wielkich liczb” odruchu stadnego, ignorują obecność tajnych współpracowników, pomijają ambicjonalne spory oraz ostre tarcia w walce o wpływy we władzach, pomijają też fakt, że wraz z długotrwałymi prześladowaniami i narastającą beznadzieją, liczebność „Solidarności” konsekwentnie malała?
Odpowiedź jest prosta: wszystkie te zjawiska obecne były i w innych ruchach społecznych. W jakimś stopniu jest to nieuniknione. Istotniejsze dla oceny owych ruchów jest to, co w nich altruistyczne, pomimo przejawów egoizmu, to co bohaterskie, pomimo przypadków załamań, to co buduje głębokie więzi między ludźmi, pomimo istnienia głębokich różnic i podziałów. Te istniejące realnie słabości, skazy oraz cienie nie dezawuują ogromu osiągnięć masowego ruchu, który wyrósł z solidarnościowych strajków i nazwał się „Solidarnością”.