Po pierwsze dlatego, że zapowiadany reset Ameryki z Rosją coraz bardziej się komplikuje. Nie wiadomo, kto w ekipie Trumpa miałby go forsować. Znika z niej Flynn, który zajmował jedno z trzech kluczowych dla polityki zagranicznej stanowisk w USA, a był prorosyjski, pozostawał pod głębokim wpływem uroku Władimira Putina, a w przeszłości współpracował z mediami, które sączą propagandę Kremla na Zachód.
Drugi z tej trójki, sekretarz stanu Rex Tillerson, robi wiele, by odciąć się od swoich powiązań z Rosją z czasów, gdy był szefem giganta naftowego. Trzeci zaś, sekretarz obrony, gen. James Mattis, zawsze dostrzegał w Rosji zagrożenie. Jak wiele wskazuje, polityka zagraniczna USA wraca w stare republikańskie koleiny, będą na nią mieli wpływ przede wszystkim politycy doceniający znaczenie NATO i rozumiejący problemy sojuszników skazanych na życie w pobliżu Rosji.