Wybory w PKOl. Ryś nie doczekał

137 głosów za kandydaturą Andrzeja Kraśnickiego, jeden wstrzymujący się. Taki był wynik wyborów na prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego (PKOl). Rano wiedzieliśmy, że kandydatów jest dwóch: dotychczasowy prezes Andrzej Kraśnicki, popierany przez 33 związki sportowe oraz pretendent Ryszard Czarnecki, mający poparcie tylko Polskiego Związku Piłki Siatkowej.

Aktualizacja: 22.04.2017 17:54 Publikacja: 22.04.2017 17:52

Stefan Szczepłek

Stefan Szczepłek

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Czarnecki, spytany przez przewodniczącego walnego zgromadzenia PKOl. czy podtrzymuje wolę startu w wyborach potwierdził ją. Kiedy usłyszał ze sprawozdania prezesa co PKOl. w czasie trwania ostatniej kadencji zrobił i czym się zajmuje, chyba wreszcie poszedł po rozum do głowy i zrezygnował z kandydowania.

Wybory w PKOl zwykle przechodzą bez echa. Tym razem były ważne, ponieważ odbywały się pierwszy raz po objęciu władzy przez PiS. Związki sportowe mają status stowarzyszeń i władza polityczna niewiele może im zrobić. Tam dobra zmiana jeszcze nie doszła, więc polski sport ma się dobrze. Istniało jednak nie sformułowane wprost zagrożenie, że jeśli w wyborach szefa PKOl nie poprą polityka PiS Ryszarda Czarneckiego, to nie będą mogły liczyć na wsparcie ze spółek Skarbu Państwa. Na szczęście związki sportowe wykazały się mądrością i pokazały, że nie chcą polityka na czele PKOl.

Czarnecki od początku traktowany był jak kandydat egzotyczny i nawet dziennikarze, którzy zapraszając go do studia niemal codziennie przedłużają jego polityczny byt, nie wykazywali nim nadmiernego zainteresowania. Przypominał kandydata, jakiego w czasach PRL przynosiło się w teczce i wybierało ze strachu, bo należał do PZPR. To już nie przejdzie. Nie wystarczy być kibicem, by stanąć na czele poważnej organizacji sportowej.

Mimo to Czarnecki zdobył poparcie Polskiego Związku Piłki Siatkowej, mógł też liczyć na kampanię, jaką z sobie tylko znanych powodów zrobiła mu telewizja Polsat. Jakie były ich kalkulacje - trudno zgadnąć, bo nie trzeba wnikliwego analityka, aby wiedzieć, że angażują się w sprawę przegraną.

Czarnecki wcześniej dwukrotnie obwieszczał swój start w wyborach na prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej i dwukrotnie rezygnował. Teraz zrobił to po raz trzeci. Jak na poważnego polityka to jest niepoważne zachowanie. Można odnieść wrażenie, że wszystko mu jedno, ma szansę czy nie ma, byle byłoby o nim głośno.

Każdy kto go zna prywatnie wie, że Czarnecki to bardzo sympatyczny człowiek, kompan nawet, ale zupełnie nie uwzględniający realiów. Pozostał „Rysiem”, bo nie wyrósł z krótkich spodenek, cierpi na wtórny infantylizm, żyje w świecie ułudy. To on przekonywał, że Jacek Sarjusz-Wolski ma poparcie w Europie. Teraz wymyślił siebie i skończył podobnie.

Czarnecki, spytany przez przewodniczącego walnego zgromadzenia PKOl. czy podtrzymuje wolę startu w wyborach potwierdził ją. Kiedy usłyszał ze sprawozdania prezesa co PKOl. w czasie trwania ostatniej kadencji zrobił i czym się zajmuje, chyba wreszcie poszedł po rozum do głowy i zrezygnował z kandydowania.

Wybory w PKOl zwykle przechodzą bez echa. Tym razem były ważne, ponieważ odbywały się pierwszy raz po objęciu władzy przez PiS. Związki sportowe mają status stowarzyszeń i władza polityczna niewiele może im zrobić. Tam dobra zmiana jeszcze nie doszła, więc polski sport ma się dobrze. Istniało jednak nie sformułowane wprost zagrożenie, że jeśli w wyborach szefa PKOl nie poprą polityka PiS Ryszarda Czarneckiego, to nie będą mogły liczyć na wsparcie ze spółek Skarbu Państwa. Na szczęście związki sportowe wykazały się mądrością i pokazały, że nie chcą polityka na czele PKOl.

Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki