Syryjczycy wpadli we wrześniu na Mazowszu, kiedy samochodem kierowanym przez Artura S. zmierzali do zachodniej granicy. Teraz zarówno on, jak i migranci – pasażerowie, odpowiedzą przed sądem. Akt oskarżenia przeciwko nim skierowała Prokuratura Okręgowa w Warszawie. To pierwsza, ale nie ostatnia, taka sprawa, bo od początku roku do teraz w Polsce w ręce służb wpadło już blisko 400 przemytników nielegalnych imigrantów. To głównie obcokrajowcy.
– Arturowi S. zarzucamy, że działając wspólnie i w porozumieniu z innymi nieustalonymi osobami, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej organizował nielegalne przekroczenie granicy Polski z terytorium Białorusi co najmniej czterem obywatelom Syrii – mówi „Rzeczpospolitej” prok. Aleksandra Skrzyniarz, rzeczniczka tej prokuratury. Migranci odpowiedzą za przekroczenie granicy wbrew przepisom.
To, jak wyglądał exodus Syryjczyków, ujawniliśmy pod koniec września. Według ich relacji „wycieczki” na Białoruś załatwiło im jordańskie biuro podróży. Wyjazd kosztował 3 tys. dolarów, w tym połowa to wiza białoruska, resztę pochłonęły bilet lotniczy i hotele. W samolocie, który we wrześniu przyleciał z Ammanu do Mińska, podróżowało 150 osób, głównie Syryjczyków. Migranci opowiadali, że musieli opłacić także zorganizowane pod przemyt taksówki i łapówkę dla „konsula” (białoruskiego urzędnika) za wbicie pieczątek w paszporcie i wiz. „Wszyscy płacili temu panu do rąk własnych 215 dolarów” – opowiadali Syryjczycy. Tyle samo wydali na kurs taksówkami do Grodna, a kolejny, już do granicy, kosztował ich po 100 dolarów od osoby. Po drodze auta wiozące migrantów zatrzymywali funkcjonariusze białoruskich służb. Jeden z wojskowych patroli migrantów pobił i okradł.
Czytaj więcej
Dostanie się do Europy Zachodniej przez Białoruś kosztuje 3 tysiące dolarów. Białoruskie służby, które współpracują z przemytnikami biją i okradają emigrantów z ostatnich pieniędzy - szokujące zeznania ofiar.
Wśród czterech oskarżonych teraz Syryjczyków jest 42-letni Mahmoud A., który w 2013 r. uciekł z Syrii do Jordanii, gdzie dostał status uchodźcy i – podobnie jak inni zatrzymani – mieszkał przez ostatnie osiem lat. Chciał lepszego życia, w Hamburgu miał rodzinę i do niej jechał. W Jordanii zostawił czworo dzieci i żonę.