Czarne chmury zaczynają się zbierać nad Donaldem Trumpem. Gdy pięć tygodni temu obejmował urząd prezydenta, ogłosił, że oto rozpoczyna się „złoty wiek Ameryki”. Jednak cała seria danych pokazuje, że dzieje się odwrotnie. Rezerwa Federalna właśnie poinformowała, że zamiast rosnąć o 2,3 proc., gospodarka amerykańska skurczy się o 1,5 proc. w pierwszym kwartale tego roku. Jeśli to się nie zmieni w drugim kwartale, trzeba będzie mówić o recesji.
Załamuje się zaufanie konsumentów, a na rynku nieruchomości od dawna nie było takiego marazmu. Z prezydentem, któremu każdego dnia wpada nowy szalony pomysł do głowy, nie bardzo można planować przyszłość. Do góry szybuje też bezrobocie. A to dopiero początek, bo na polecenie Elona Muska mnożą się zwolnienia w agencjach rządowych.
Najważniejsza dla poparcia Trumpa jest jednak inflacja. Przed wyborami w listopadzie aż 32 proc. Amerykanów wskazywało właśnie na nią jako główny czynnik decydujący o wyborze tego lub innego kandydata. W tej grupie 81 proc. postawiło wtedy na Trumpa. Jednak dane za styczeń pokazują ponowne przyspieszenie tempa wzrostu cen do 3 proc. w skali roku.
Meksyk dokonał cudu i w miesiąc zatrzymał niemal całą nielegalną imigrację do USA. A i tak Trump go ukarał
We wtorek Trump wprowadził karne 25-proc. cła na import z dwóch krajów, które są najważniejszymi partnerami handlowymi USA: Meksyku i Kanady. 10-proc. cła zostały także nałożone na Chiny, przy czym miesiąc temu takie samo obciążenie zostało już wprowadzone na import z tego kraju. Łącznie jest to więc 20 proc.
Biały Dom przekonuje, że to nie spowoduje kolejnego wzrostu cen. Doradca ekonomiczny prezydenta Peter Navarro dowodzi, że efekty wyższy kosztów zostaną skompensowane obniżeniem cen energii dzięki m.in. zniesieniu restrykcji ekologicznych, liberalizacji regulacji gospodarczych oraz obniżeniem kosztów działania administracji, m.in. dzięki wspomnianym zwolnieniom w administracji.