Po pierwsze – i być może szokujące – rychłe zawarcie pokoju wcale nie musi być dla nas dobre. Przecież każdego dnia na froncie giną żołnierze Putina. Każdy zabity przez Ukraińców rosyjski sołdat jest tym sołdatem, który już nigdy nie zaatakuje Polski. Jakkolwiek cynicznie to brzmi, każdego dnia armia rosyjska staje się słabsza, co znaczy, że jest mniej gotowa do naruszenia naszych granic. Według ostrożnych szacunków w ciągu trzech lat zginęło na froncie około 200 tysięcy rosyjskich żołnierzy. Z punktu widzenia interesów Polski to bardzo dobra wiadomość. Po co zatem zamykać proces, który jest dla nas korzystny? Niech żołnierze Putina giną nadal.
Rosja uwikłana w niekończący się konflikt zbrojny z Ukrainą jest z naszego punktu widzenia lepsza
Co więcej, działania wojenne skutkują nie tylko śmiercią Rosjan, ale także ich okaleczaniem. Już kilkaset tysięcy z nich wróciło do domów jako inwalidzi wojenni. To także bardzo dobra wiadomość dla nas. Ci ludzie są obciążeniem dla Federacji Rosyjskiej, bowiem musi ona na nich wydawać pieniądze, leczyć ich, zapewniać minimalne przynajmniej świadczenia socjalne. W dodatku ci ludzie mogą demoralizować społeczeństwo rosyjskie i wprowadzać w nim ferment oraz wzmacniać nastroje antykremlowskie. Pozwólmy rosnąć liczbowo tej grupie społecznej. Już za chwilę prawie 1 procent dorosłej populacji Federacji Rosyjskiej (czyli około 2 procent wszystkich rosyjskich mężczyzn) będzie albo martwy, albo raniony, co na pewno nie czyni jej silniejszą.
Wreszcie, Rosja objęta sankcjami, z zamrożonymi za granicą miliardami dolarów, zaniedbująca rozwój i inwestycje, zmuszona do ciągłego produkowania (ale także zużywania) sprzętu wojskowego i amunicji, jest coraz słabsza. Zawarcie rozejmu pozwoli Putinowi wrócić na salony światowe, może nawet do grupy G8, odblokować gospodarkę, wzmocnić ją, zasilić budżet kolejnymi miliardami petrodolarów. To zaś oznaczałoby wzmocnienie Kremla i zwiększenie – tym samym – naszego zagrożenia. Rosja uwikłana w niekończący się konflikt zbrojny z Ukrainą jest z naszego punktu widzenia lepsza niż Rosja pokojowo rozwijająca się ekonomicznie i obmyślająca plany inwazji na Zachód.
Jeśli polska dyplomacja dobrze się postara, nasz kraj może być jednym z największych beneficjentów umowy USA z Ukrainą
Po drugie, zerwanie rozmów ukraińsko-amerykańskich jest najlepszym, co mogło nas spotkać przede wszystkim dlatego, że pozwala naszemu rządowi mobilizować partnerów europejskich do zwiększenia nakładów na obronność, w tym szczególnie na umocnienie flanki wschodniej NATO. Czyli polskich granic. Za unijne (i nie tylko) środki będziemy mogli w najbliższych miesiącach dofinansować Tarczę Wschód. Widać wyraźnie, że uczestnicy londyńskiego szczytu, który miał miejsce w niedzielę, są gotowi do zintensyfikowania działań de facto będących w naszym narodowym interesie. Wystarczy tylko ich do tego umiejętnie zachęcić, przedstawiając owe działania jako zapewniające bezpieczeństwo całemu kontynentowi (co zresztą jest prawdą).
Ponadto, gdyby nie zeszłotygodniowa awantura w Białym Domu, Zełenski podpisałby umowę z Trumpem o eksploatacji złóż naturalnych, w której to umowie Amerykanie byliby uprzywilejowani, a Europejczykom zostałaby wyznaczona rola strażników tego „dealu”. Polska nie mogłaby właściwie liczyć na cokolwiek. Na szczęście dla nas doszło do owej karczemnej kłótni i dziś to Europejczycy (wraz z Kanadyjczykami i Turkami) mogą zaoferować Ukraińcom to, czego nie chciał dać im Trump. I oczekiwać podobnych zysków z tego układu. Jeśli polska dyplomacja dobrze się postara, nasz kraj może być jednym z największych beneficjentów tej umowy. To chyba nie powód do narzekań, prawda?