Marek Migalski: Komu opłaca się trwająca wojna na Ukrainie? Impas jest korzystny dla Polski

Obecny impas w sprawie konfliktu ukraińsko-rosyjskiego jest, wbrew pozorom, bardzo korzystny dla Polski. Z trzech co najmniej powodów.

Publikacja: 05.03.2025 04:13

Gdyby w ubiegły piątek Donald Trump podpisał z Włodymyrem Zełenskim umowę, to Polska nie mogłaby wła

Gdyby w ubiegły piątek Donald Trump podpisał z Włodymyrem Zełenskim umowę, to Polska nie mogłaby właściwie liczyć na cokolwiek. A tak wciąż jesteśmy w grze

Foto: JIM LO SCALZO/EPA/BLOOMBERG

Po pierwsze – i być może szokujące – rychłe zawarcie pokoju wcale nie musi być dla nas dobre. Przecież każdego dnia na froncie giną żołnierze Putina. Każdy zabity przez Ukraińców rosyjski sołdat jest tym sołdatem, który już nigdy nie zaatakuje Polski. Jakkolwiek cynicznie to brzmi, każdego dnia armia rosyjska staje się słabsza, co znaczy, że jest mniej gotowa do naruszenia naszych granic. Według ostrożnych szacunków w ciągu trzech lat zginęło na froncie około 200 tysięcy rosyjskich żołnierzy. Z punktu widzenia interesów Polski to bardzo dobra wiadomość. Po co zatem zamykać proces, który jest dla nas korzystny? Niech żołnierze Putina giną nadal.

Rosja uwikłana w niekończący się konflikt zbrojny z Ukrainą jest z naszego punktu widzenia lepsza

Co więcej, działania wojenne skutkują nie tylko śmiercią Rosjan, ale także ich okaleczaniem. Już kilkaset tysięcy z nich wróciło do domów jako inwalidzi wojenni. To także bardzo dobra wiadomość dla nas. Ci ludzie są obciążeniem dla Federacji Rosyjskiej, bowiem musi ona na nich wydawać pieniądze, leczyć ich, zapewniać minimalne przynajmniej świadczenia socjalne. W dodatku ci ludzie mogą demoralizować społeczeństwo rosyjskie i wprowadzać w nim ferment oraz wzmacniać nastroje antykremlowskie. Pozwólmy rosnąć liczbowo tej grupie społecznej. Już za chwilę prawie 1 procent dorosłej populacji Federacji Rosyjskiej (czyli około 2 procent wszystkich rosyjskich mężczyzn) będzie albo martwy, albo raniony, co na pewno nie czyni jej silniejszą.

Wreszcie, Rosja objęta sankcjami, z zamrożonymi za granicą miliardami dolarów, zaniedbująca rozwój i inwestycje, zmuszona do ciągłego produkowania (ale także zużywania) sprzętu wojskowego i amunicji, jest coraz słabsza. Zawarcie rozejmu pozwoli Putinowi wrócić na salony światowe, może nawet do grupy G8, odblokować gospodarkę, wzmocnić ją, zasilić budżet kolejnymi miliardami petrodolarów. To zaś oznaczałoby wzmocnienie Kremla i zwiększenie – tym samym – naszego zagrożenia. Rosja uwikłana w niekończący się konflikt zbrojny z Ukrainą jest z naszego punktu widzenia lepsza niż Rosja pokojowo rozwijająca się ekonomicznie i obmyślająca plany inwazji na Zachód.

Jeśli polska dyplomacja dobrze się postara, nasz kraj może być jednym z największych beneficjentów umowy USA z Ukrainą

Po drugie, zerwanie rozmów ukraińsko-amerykańskich jest najlepszym, co mogło nas spotkać przede wszystkim dlatego, że pozwala naszemu rządowi mobilizować partnerów europejskich do zwiększenia nakładów na obronność, w tym szczególnie na umocnienie flanki wschodniej NATO. Czyli polskich granic. Za unijne (i nie tylko) środki będziemy mogli w najbliższych miesiącach dofinansować Tarczę Wschód. Widać wyraźnie, że uczestnicy londyńskiego szczytu, który miał miejsce w niedzielę, są gotowi do zintensyfikowania działań de facto będących w naszym narodowym interesie. Wystarczy tylko ich do tego umiejętnie zachęcić, przedstawiając owe działania jako zapewniające bezpieczeństwo całemu kontynentowi (co zresztą jest prawdą).

Ponadto, gdyby nie zeszłotygodniowa awantura w Białym Domu, Zełenski podpisałby umowę z Trumpem o eksploatacji złóż naturalnych, w której to umowie Amerykanie byliby uprzywilejowani, a Europejczykom zostałaby wyznaczona rola strażników tego „dealu”. Polska nie mogłaby właściwie liczyć na cokolwiek. Na szczęście dla nas doszło do owej karczemnej kłótni i dziś to Europejczycy (wraz z Kanadyjczykami i Turkami) mogą zaoferować Ukraińcom to, czego nie chciał dać im Trump. I oczekiwać podobnych zysków z tego układu. Jeśli polska dyplomacja dobrze się postara, nasz kraj może być jednym z największych beneficjentów tej umowy. To chyba nie powód do narzekań, prawda?

Dodatkowym bonusem tej sytuacji jest i to, że to Ameryka jest w tej chwili „na musiku”. To Trump obiecywał, że jest tak silny, iż zaprowadzi pokój w ciągu jednej doby od chwili objęcia urzędu. I co? I nic. Zamiast obiecanego pokoju i wymyślonych 500 miliardów dolarów ma spadające notowania w kraju i odwrócenie się sympatii na świecie od USA. Jeśli Europa wykorzysta obecną sytuację oraz dostarczy Ukraińcom potrzebnej broni, sprzętu, amunicji i kredytów przynajmniej na pół roku, to prezydent Stanów Zjednoczonych będzie musiał pokornie usiąść ponownie do stołu rokowań lub po prostu nie załapie się na dobry interes. Do tego jednak trzeba, by wojna potrwała jeszcze kilka, kilkanaście miesięcy.

Gabinet Donalda Tuska wcale nie musi być zrozpaczony obecnym stanem rzeczy

Jest i trzeci powód, dla którego wcale nieoczywisty dla naszego interesu jest rychły pokój. Jest to powód już czysto wewnętrzny i polityczno-partyjny. Jeśli rzeczywiście wojna by się skończyła, do naszego kraju przyjedzie kilkaset tysięcy ukraińskich mężczyzn, których dzisiaj w kraju trzyma zakaz jego opuszczania. Jeśli nastanie pokój, nie będzie żadnego powodu, by władze w Kijowie miały go przedłużać. Taka nowa fala imigracji nie musi być dla nas korzystna. Ukraińcy są normalnym narodem, takim jak my, więc nie ma powodów, by myśleć, że nie ma wśród nich przestępców, oszustów, morderców. Obecnie w Polsce przebywają głównie ukraińskie kobiety i dzieci, a już nastroje nacjonalistyczne wzrastają. Można sobie wyobrazić, co będzie się działo w głowach dużej części naszych rodaków, gdy dołączą do nich młodzi mężczyźni, którzy według wszelkich badań są najbardziej agresywną grupą we wszystkich znanych antropologom społeczeństwach. Taka masowa męska imigracja może zmienić nastroje i zwiększyć społeczne problemy. Oraz – co stanowić będzie wyzwanie dla obecnego rządu – dać wiatr w żagle PiS oraz – zwłaszcza – Konfederacji.

Czytaj więcej

Czy pracownicy z Ukrainy chcą wyjeżdżać z Polski? Najnowsze badanie

Jak widać, gabinet Donalda Tuska wcale nie musi być zrozpaczony obecnym stanem rzeczy – załamaniem się rozmów ukraińsko-amerykańskich oraz odłożeniem na jakiś czas szans na zawarcie trwałego pokoju. Jakkolwiek cynicznie to wygląda, Polska może na trwaniu wojny w jej obecnym stadium zyskać, a nie stracić. Nie brzmi to bardzo moralistycznie i sympatycznie. Pytanie jedynie, czy odpowiada prawdzie.

Po pierwsze – i być może szokujące – rychłe zawarcie pokoju wcale nie musi być dla nas dobre. Przecież każdego dnia na froncie giną żołnierze Putina. Każdy zabity przez Ukraińców rosyjski sołdat jest tym sołdatem, który już nigdy nie zaatakuje Polski. Jakkolwiek cynicznie to brzmi, każdego dnia armia rosyjska staje się słabsza, co znaczy, że jest mniej gotowa do naruszenia naszych granic. Według ostrożnych szacunków w ciągu trzech lat zginęło na froncie około 200 tysięcy rosyjskich żołnierzy. Z punktu widzenia interesów Polski to bardzo dobra wiadomość. Po co zatem zamykać proces, który jest dla nas korzystny? Niech żołnierze Putina giną nadal.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Wiatraki wreszcie ruszą? W czwartek kluczowe rozmowy w rządzie
Polityka
Tusk o wywiadzie prezydenta: to jednak krok za daleko. Prezydent odpowiedział na ten wpis
Polityka
Krzysztof Łapiński: Sztabowcy Karola Nawrockiego osiągnęli to, co mieli osiągnąć
Polityka
Małgorzata Wassermann: Widzimy zmianę w postawie Wołodymyra Zełenskiego. To zmiana na gorsze
Polityka
Jest komentarz Szymona Hołowni do orędzia Donalda Trumpa. „Dobry znak”
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”