To już właściwie tradycja, że ważne wywiady czy wystąpienia francuskiego prezydenta w sprawach polityki międzynarodowej uruchamiają falę niepokoju. Najbardziej znane przykłady z przeszłości to teza Emmanuela Macrona o „śmierci mózgowej NATO” (uczciwie dodajmy: wygłoszona na długo przed inwazją Rosji na Ukrainę) czy jego apele sprzed kilku miesięcy o stworzenie możliwości honorowego wyjścia dla Putina w kontekście wojny w Ukrainie.
Tym razem poszło o Chiny. Na pokładzie samolotu w drodze powrotnej z Pekinu do Paryża prezydent podzielił się z towarzyszącymi mu dziennikarzami przemyśleniami dotyczącymi roli UE w świecie. Wygłosił tam znaną dawno (i niekontrowersyjną) tezę, że UE powinna się stać mocarstwem na wzór USA czy Chin. Ale za ilustrację tej tezy posłużył mu przykład Tajwanu.