Jego frazy zstąpiły do łagrowej otchłani. Jak jakaś niejasna obietnica, pokrętna droga powrotu do świata żywych. Mordercy szeptali przed snem „Zwierząt zaś, tych braci naszych mniejszych / Nidy ich nie biłem ja po łbie". Gwałciciele tatuowali sobie na piersiach i bicepsach „Jak płonąć – to już tak by spłonąć / Kto spłonął gorzeć już nie będzie". Tonem, w którym nie było krzty skruchy ani dumy, podawano sobie te wiersze jak hasło „Rozsiałem ja po świecie dzieci swe" i odzew – „I żonę też / Nietrudno było oddać". Chociaż Jesienin sam miał w sobie sporo z chuligana, proces uznawania jego poezji za swoją przez świat zbrodni pozostaje zagadką. Większą część jego twórczości odrzucono, z tego, co zostało – wiele przerobiono i po błatniacku udoskonalono. Musiała jednak ta poezja być utrzymana w pewnym nastroju i tonacji, stanie ducha, który okazał się do czegoś potrzebny bezdusznym masom. Do czego – nie wiadomo ani nawet domyślać się nie ma po co. I właśnie to jest w tej historii najważniejsze.