Halina Konopacka. Olimpijka, malarka i poetka

Halina Konopacka. Warszawiacy rymowali: „Kto najlepiej Polskę sławi? Jan Kiepura pyskiem, Konopacka dyskiem". W 1928 roku została pierwszą polską mistrzynią olimpijską.

Publikacja: 10.04.2020 10:00

Halina Konopacka. Olimpijka, malarka i poetka

Foto: NAC

Kiedy się obudziła, w parapet bębnił deszcz. Na niebie wisiały ołowiane chmury,  drzewa męczył wiatr. Wiedziała, że dysk w dłoni będzie mokry, koło pod stopami śliskie, a doping pojedynczych Polaków rozsianych w 20-tysięcznym tłumie nieśmiały.

Jechała do Amsterdamu w 1928 r. jako wielka nadzieja. Nikt nie pytał, na co ją stać, tylko wprost: czy wygra? Poprzednie igrzyska Polacy zakończyli bez choćby jednego zwycięstwa, a przecież dopiero co odrodzony naród potrzebował sukcesów. Olimpijczycy byli nie tyle sportowcami, ile wysłannikami głoszącymi światu, że po latach niebytu na mapie znów jest Rzeczpospolita.

Później opowie, że „była ogromnie podniecona". Wspomni widzów, którzy „wyglądali jak masa brzęczących, natrętnych os" i „dobiegające z trybun krzyki domagające się hymnu i sztandary". Przemilczy tylko, że podczas śniadania roztrzaskała talerz z jajecznicą o podłogę.

Kiedy dyskobolki zaczęły konkurs, słońce rozgoniło chmury. Konopacka w ciemnym berecie, spod którego wystawał pukiel kręconych włosów, rywalizację ustawiła już pierwszą próbą – 39,17 m, tylko centymetr od rekordu świata. Kolejny był już mistrzowski, rekordowy rzut (39,62 m). Dyski rywalek spadały 3–4 metry bliżej.

Grecki ideał piękna

To był pierwszy, ale nie ostatni sukces Polki w Amsterdamie. Niedługo później dziennikarze uznali Konopacką oraz Kanadyjkę Ethel Catherwood za najpiękniejsze uczestniczki igrzysk. Po powrocie do kraju dyskobolkę witał tłum na Dworcu Gdańskim, prezydent Ignacy Mościcki na Zamku Królewskim oraz marszałek Józef Piłsudski w Belwederze. Ten ostatni zmarszczył brwi, uśmiechnął się pod wąsem i rzekł: – To pani tam gdzieś w sporcie zwyciężyła. To dobrze, to dobrze dla Polski.

Konopacka była sufrażystką świata sportu. Żyła w czasach, kiedy udział kobiet w kulturze fizycznej wielu wciąż uznawało za aberrację. Jeszcze przed Amsterdamem twórca nowożytnego olimpizmu baron Pierre de Coubertin pisał o udziale płci pięknej w igrzyskach, że „jest mu nieżyczliwy". Panie do wielkiego sportu przebijały się przez światowe igrzyska kobiet, gdzie Konopacka dwa lata przed igrzyskami w Amsterdamie stała na podium nie tylko w rzucie dyskiem, ale i pchnięciu kulą oburącz.

Warszawianka urodzona w Rawie Mazowieckiej była jakby kobiecym odpowiednikiem ówczesnego wszechstronnie utalentowanego sportowca Wacława Kuchara. Kochała jazdę na nartach, znało ją całe Podhale. Grała w tenisa, koszykówkę i piłkę ręczną, wiosłowała, pływała, jeździła konno i na łyżwach. Mistrzynią Polski była 26-krotnie: w dysku, kuli, oszczepie, skoku wzwyż, trójboju, pięcioboju i sztafetach. Rekordy kraju w różnych konkurencjach biła aż 56 razy.

Sport był w jej czasach rozrywką elit, a Konopacka pochodziła z dobrej rodziny. Według aktu urodzenia była Leonardą Kazimierą. „Halina" to jakby pseudonim, który przyjęła sama. Pisano, że jest uosobieniem greckiego ideału kalos kagathos, połączeniem dobra z pięknem. Natura dała jej 180 cm wzrostu, piwne oczy i twarz anioła, a rodzice dobre wychowanie oraz szerokie horyzonty. Rozkochała w sobie kibiców oraz ministra Ignacego Matuszewskiego.

Poezja między treningami

Niektórzy wytykali Konopackiej, że nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału. Miała trenować tylko wtedy, kiedy faktycznie czuła na plecach oddech zagranicznych rywalek. Lecz z pewnością uwielbiała sport – podobno miłość ta narodziła się w niej „z błękitu nieba, z zieloności trawy, z radości życia". Lubiła też  teatr i kino, recytowała z pamięci poemat Słowackiego „Beniowski". Po zakończeniu kariery malowała pod pseudonimem Helen George, a jeszcze w jej trakcie wydała tomik wierszy. Żartowała po latach, że tamta twórczość była „grzechem młodości, którego się nie wstydzi". Szło jej jednak na tyle dobrze, że dzieliła łamy „Skamandra" i „Wiadomości Literackich" z Marią Pawlikowską-Jasnorzewską, Julianem Tuwimem czy Antonim Słonimskim.

Niewykluczone, że mogła poszukać szczęścia na igrzyskach nie tylko w roli sportowca, ale i artystki. Aż do 1948 r. rywalizacji atletów towarzyszył zawsze Olimpijski Konkurs Sztuki i Literatury. Nasza reprezentacja przywiozła z Amsterdamu dwa złote medale – za tomik „Laur olimpijski" wieniec trafił na głowę poety, ówczesnego redaktora naczelnego „Przeglądu Sportowego" Kazimierza Wierzyńskiego.

Konopacka nigdy nie kryła, że wiersze tego skamandryty były dla jej pokolenia uosobieniem romantycznych wartości, jakie niesie ze sobą sport. Uwielbiała twórczość Wierzyńskiego, ale w jej wierszach więcej było leśmianowskiego romantyzmu. Nie pisała o sporcie, tylko o miłości. Sama śmiała się później, że była to tematyka „typowo młodzieńcza".

Ślub z ministrem Matuszewskim wzięła w Rzymie, jak przystało na przedstawicieli warszawskiej elity. Niektórzy mówili, że właśnie za sprawą małżonka-piłsudczyka zakończyła karierę przedwcześnie – trudno jej było trenować w kojarzonym z endecją Akademickim Związku Sportowym. Konopacka, czy to w sportowych, czy w eleganckich butach, zawsze czuła się swobodnie. Chodziła na bale i bywała w kawiarniach, grała na fortepianie i gitarze. Ubierała się modnie, stroje zamawiała w sklepach przy Marszałkowskiej.

Konwój przez granicę

Kiedy wybuchła wojna, wsparła męża w ewakuacji złota Banku Polskiego, przy wykorzystaniu 40 miejskich autobusów. Sama usiadła za kierownicą jednego z nich. Spali po stodołach i stajniach, nocą zakrywali pojazdy gałęziami. Najpierw dotarli do Śniatynia na dzisiejszej Ukrainie, tam przeładowali skarb do wagonów towarowych. Później była rumuńska Konstanca, rejs przez Morze Czarne do Stambułu, pociąg przez Syrię do Libanu i wreszcie znów podróż morska do Marsylii, której Konopacka już nie odbyła.

Kruszec udało się uratować, natomiast podczas wojennej zawieruchy zaginął bardzo cenny dla niej kawałek złota – medal olimpijski.

Po kapitulacji Francuzów Halina Konopacka z mężem dzięki pomocy Ignacego Paderewskiego wyemigrowali do USA. Najpierw zamieszkała w Nowym Jorku, później trafiła na Florydę. Po śmierci Matuszewskiego w 1946 r. wyszła ponownie za mąż za tenisistę Jerzego Szczerbińskiego. Zmarła w 1989 r. w Daytona Beach w wieku 89 lat. Rok później jej prochy trafiły do rodzinnego grobowca na Cmentarzu Bródnowskim.

Jest legendą polskiego sportu, choć na igrzyskach wystąpiła tylko raz. Sport porzuciła w 1931 roku, ale nie zostawiła po sobie pustki, bo brąz z Los Angeles w 1932 r. przywiozła inna dyskobolka Jadwiga Wajsówna. Wynik z Amsterdamu dałby Konopackiej na tych zawodach trzecie miejsce. Ze sceny zeszła jednak po swojemu. Podczas trwającej siedem lat kariery konkursu rzutu dyskiem nie przegrała nigdy.

Pisząc tekst, korzystałem z książek: „Halina Konopacka. Z radości życia" Marii Rotkiewicz, „Przerwane igrzyska" Gabrieli Jatkowskiej oraz zeszytów „Poczet polskich olimpijczyków".

Kiedy się obudziła, w parapet bębnił deszcz. Na niebie wisiały ołowiane chmury,  drzewa męczył wiatr. Wiedziała, że dysk w dłoni będzie mokry, koło pod stopami śliskie, a doping pojedynczych Polaków rozsianych w 20-tysięcznym tłumie nieśmiały.

Jechała do Amsterdamu w 1928 r. jako wielka nadzieja. Nikt nie pytał, na co ją stać, tylko wprost: czy wygra? Poprzednie igrzyska Polacy zakończyli bez choćby jednego zwycięstwa, a przecież dopiero co odrodzony naród potrzebował sukcesów. Olimpijczycy byli nie tyle sportowcami, ile wysłannikami głoszącymi światu, że po latach niebytu na mapie znów jest Rzeczpospolita.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Plus Minus
Przydałaby się czystka
Materiał Promocyjny
Jak wygląda auto elektryczne