To był wstęp, teraz uwaga: nie wypowiadam się co do sensowności majowych wyborów, nie wiem, czy da się je przeprowadzić, czy to rozsądne i wreszcie czy legalne. Ale ze wszystkich argumentów przeciwko wyborom jeden uznaję za wyjątkowo absurdalny – otóż wyborów nie może być, bo nie było kampanii.
Tak, w normalnych czasach czekamy na kampanię wyborczą i obserwujemy ją z zapartym tchem jak wielkie targowisko próżności, może trochę z niedowierzaniem, jak wtedy, gdy dowiadujemy się, że za T-shirt trzeba zapłacić kilka tysięcy złotych, bo to taka marka. Przyglądamy się tej kampanii, wysłuchujemy obietnic, nie pytając nawet, jak kandydat – zwłaszcza kandydat na polskiego prezydenta, który ma naprawdę skąpe uprawnienia – ma zamiar je spełnić. Bo to jak randka umiarkowanie urodziwej panny z absztyfikantem. Przecież ona też ma w domu lustro, ale posłuchać, że najpiękniejsza, że on jej gwiazdkę z nieba, i tak chce. W normalnych czasach tak to wygląda.