O tej porze roku, w miejscach takich jak te, rozmawia się o tym, komu jak obrodziły śliwki, jak idą porządki przy domach i w sadach. Ale ta jesień musiała być inna, wszędzie i pod każdym względem. Historia księdza Jana Wodniaka, bohatera reportażu Onetu sprzed kilku tygodni, którego nazwisko przewija się również w oskarżeniach pod adresem kardynała Stanisława Dziwisza, była pierwszą z medialnych bomb, która eksplodowała tak blisko. Przez blisko ćwierć wieku pozostawał on dla mnie archetypem wiejskiego proboszcza. Twardo stąpającego po ziemi, sprawnego organizatora, jednego z tych, wokół których w naturalny sposób kręci się życie takich miejsc jak Międzybrodzie Bialskie. Przez jego ręce przechodziło całe życie tych ludzi. One chrzciły, owijały dłonie małżonków stułą, udzielały ostatniego namaszczenia.
W historiach układających się w coraz grubszy tom pod tytułem „Pedofilia w Kościele" jest coś, czego nie przekaże nawet najbardziej szczegółowy, brutalnie dosłowny reportaż. Tego co dzieje się potem, w czasie po eksplozji, już nie da się tak łatwo opisać. Odruchu wstydu wobec siebie nawzajem, uciekających spojrzeń i pozostającego mimo upływu czasu uczucia niesmaku w ustach.
I właśnie wtedy, po pierwszym szoku, zaczynają się rozmowy. Przy płotach i po drodze ze sklepu. Szkoda, że tak niewielu może je usłyszeć. Zaczęli już w końcu zabierać głos „zwykli" księża, może przyjdzie i kolej na zwykłych, bez cudzysłowu, wiernych. Takich jak nasz sąsiad; prosty człowiek, stolarz, który niewiele byłby chyba w stanie zrozumieć z obowiązujących narracji; pokiwać ze zrozumieniem głową nad zagadnieniem klerykalizmu, zastanawiać się nad tym, czy zniesienie celibatu nie rozwiązałoby problemu. Ale z tym, że krzywdziły dzieci te same dłonie, które w czasie mszy dotykały ciała Jezusa, nie potrafi się pogodzić. Wedle jego prostej wiary to tu tkwi sedno problemu.
Kolejna z rzeczy zakrytych przed mądrymi i roztropnymi, a objawionych prostaczkom.
Niedługo po tym jak kwestia nadużyć seksualnych została przekazana pod jurysdykcję Kongregacji Nauki Wiary, jej ówczesny przewodniczący Joseph Ratzinger napisał zdanie: „W sprawowaniu liturgii decyduje się przyszłość wiary i Kościoła". Być może to tylko zbieg okoliczności, a może przyszły papież zaczynał wówczas rozumieć to, co dla stolarza z Międzybrodzia było od początku oczywistością. Że to nie w gabinetach psychologów, podczas konferencji, kursów ani nawet drobiazgowych kontroli w seminariach, ale przy ołtarzu – tam wszystko się rozstrzygnie. Cała reszta to już tylko didaskalia do prawdziwego dramatu.