Kontrolerzy moralności literatury

Być może najgorszym, godnym pożałowania aspektem dzisiejszego purytanizmu – a widać go zarówno na prawicy, jak i lewicy – jest coraz powszechniejsza skłonność do prymitywnego sposobu oceny i rozumienia literackiej fikcji

Publikacja: 17.09.2011 01:01

Red

Trend ten rozpoczął się kilka lat temu najpierw w krajach anglojęzycznych, a potem w zapatrzonych w nie innych regionach świata.

Ludzie zaczęli krytykować i kwestionować, a nawet cenzurować wiele tradycyjnych bajek dla dzieci. Purytanie argumentowali, że niektóre historie są zbyt przerażające, tak jakby strach nie istniał w prawdziwym życiu i tak jakby nie było dobrym pomysłem oswajanie z nim dzieci pośrednio, poprzez określone postacie, bez doświadczania realnego zagrożenia.

Niektóre bajki zawierają elementy erotyczne, które powinny zostać usunięte. Inne są niesprawiedliwe wobec zwierząt, szczególnie „Czerwony Kapturek". Jeszcze inne opisują kobiety w sposób „niewłaściwy" lub „nieprzystający" do naszych czasów, tak jakby kobiety, których jedyną ambicją jest znalezienie męża, już nie istniały, albo jakby autorzy piszący wieki temu powinni przewidzieć niewyobrażalne zmiany, które zaszły w społeczeństwie.

?

Nowi purytanie podnieśli zaś kwestię „moralności" lub „poprawności" książek dla dorosłych. Patrząc z „wychowawczego" punktu widzenia – takiego, jaki przyjmował choćby Kościół, sporządzając indeksy ksiąg zakazanych – niemal żadna książka nie jest wolna od grzechu.

„Kupiec Wenecki" jest antysemicki; w „Don Kiszocie" jest za dużo przemocy i okrucieństwa. Głównymi bohaterami „Makbeta" są zbrodniczy mąż i żona. Tristram Shandy i Moll Flanders są po prostu zbyt nieprzyzwoici. Pani Bovary była bezmyślną romantyczką, a „Lolita" opisuje miłość pomiędzy dojrzałym mężczyzną i małoletnią dziewczynką. Gdyby purytanie mogli o tym zadecydować, dzieła te by poznikały z półek i nigdy nie zostały wznowione.

Pewne grupy i mniejszości posunęły się w tych działaniach do groteskowego ekstremum. Jeżeli mordercą w filmie lub książce jest gej, najbardziej radykalni przedstawiciele społeczności homoseksualnej zinterpretują to jako globalny atak na wszystkich gejów. Jeżeli szwarccharakterem jest czarny, Koreańczyk czy Arab, pachnie to rasizmem, tak jakby nie było na świecie wrednych czarnoskórych, Koreańczyków czy Arabów.

Wszystko to świadczy o niezwykle prymitywnym spojrzeniu na literaturę i sztukę – tak jakby jej dzieła miały być zaledwie nośnikami określonych idei czy ideologii; tak jakby zawsze powinny zawierać pewien wzorzec moralny, tak jakby wszystko w nich było symboliczne i miało znaczenie, które można zastosować do rzeczywistości; tak jakby powieści czy filmy były w istocie przypowieściami, które muszą zawierać przekaz lub lekcję.

Reakcyjny purytanizm sięga swojego ekstremum na przykład w deklaracjach publicznych instytucji, jak powinny wyglądać seriale telewizyjne. Mają one czelność orzekać, jakie wartości powinny zawierać i promować, jakie „role" (to nie moje słowa, zapewniam was) powinny być przypisane kobietom albo jakie „kwestie" (znów, to nie ja, przyrzekam) powinny być poruszane.

Te głosy to echo pewnego poglądu na świat tyleż uproszczonego, co o dyktatorskim posmaku: wyobraźnia na służbie idealnego społeczeństwa, sztuka jako propaganda wartości, w które „my" wierzymy (nieważne, kim są „my"). Przywodzą na myśl (na szczęście nieudolnie) inkwizycję, nazizm i faszyzm, by wspomnieć choćby tylko trzy znane przykłady.

Ostatnia powieść Umberta Eco „Cmentarz w Pradze" jest krytykowana dokładnie w tych kategoriach. „L'Osservatore Romano" pisał: „Kiedy ktoś przywołuje zło, powinien również dla równowagi przywoływać dobro. Przywoływanie zła bez potępienia go, bez pozytywnych bohaterów przypomina amoralne podglądactwo". Gdyby była to odosobniona krytyka, można by ją pominąć, ale komentarze na temat powieści Eco dobiegają z różnych źródeł, z których wszystkie, ogólnie rzecz ujmując, pokazują dużą konfuzję – a konkretnie powrót do prymitywizmu.

Z pewnością idea, że sztuka zawsze powinna zawierać jakiś element „moralny" lub „edukacyjny", należy do odległej, na szczęście minionej, epoki.

?

Często powtarzam, że powieść jest przeciwieństwem procesu sądowego. W procesie liczą się fakty i tylko fakty; niemal nieistotne jest, co zdarzyło się wcześniej; historia, psychologia lub motywy oskarżonego zdają się być nieważne. Sędzia orzeka w oparciu o literę prawa, która dokładnie stanowi, co jest przestępstwem. Na końcu skazuje lub ułaskawia.

W powieści sytuacja jest odwrotna. Nie ma ustalonych praw, nie ma miejsca na potępienie lub rozgrzeszenie. Czytelnik jest świadkiem pewnych faktów lub uczynków i ich konsekwencji, które są opisane i wytłumaczone, czasami nawet z pewną sympatią (co nie oznacza, że autor usprawiedliwia lub uwalnia od winy sprawcę). Tak więc to my, czytelnicy, widzimy, jak rozwijają się wydarzenia.

Tylko złym pisarzom brakuje szczypty „amoralnego podglądactwa" i przedstawiają oni swoje postacie tak, jakby stawały przed sądem. Tacy prostaccy, mściwi, świętoszkowaci ludzie z pewnością wybrali sobie zły zawód.

© Javier Marias 2011, distr. by NYT Synd.

Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów