Za niewidzialną ręką rynku stoi też zwykle mało widzialne, ale realne ramię niemieckiej kanclerz czy francuskiego prezydenta.
Nie mówiąc już o rosyjskich służbach
Do niedawna pytanie o to, czy kapitał ma narodowość, miało tylko jedną odpowiedź: oczywiście nie. Podobnie pojęcie „patriotyzm gospodarczy" było uznawane za coś pachnącego zatęchłym zaściankiem, a wspomaganie narodowych firm – za łamanie zasad wolnego rynku.
Dominowało przekonanie, że niewidzialna ręka rynku działa tak zgrabnie, iż kapitał sam układa się najmądrzej, najzdrowiej i najlepiej. Wierzyliśmy, że za niewidzialną ręką rynku nie ma już nic. Aż zaczęliśmy się dowiadywać, że czasem tą ręką ktoś jednak steruje. Zimnym prysznicem była informacja o decyzji austriackiego banku centralnego i nadzoru bankowego, który zlecił zmniejszenie akcji kredytowej w zagranicznych oddziałach narodowych banków tego kraju. To znaczy podjął decyzję, by banki dawały mniej kredytów np. w Polsce.
Prezes Fiata, który częściowo wycofał swoją produkcję z Polski, przyznał wprost, że ta decyzja „nie miała sensu ekonomicznego ani przemysłowego". Po prostu trzeba było dać pracę Włochom, którzy przyjęli to z radością. Było to posunięcie niemające nic wspólnego z zasadami wolnego rynku. Każdego dnia tysiąc fiatów panda nie będzie schodzić z linii produkcyjnej w Tychach, tylko w Pomigliano d'Arco pod Neapolem.
– Takie polityczne decyzje w duchu socjalizmu tylko szkodzą Fiatowi oraz gospodarce i prowadzą firmy do zapaści – mówi zagorzały wolnorynkowiec Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. Trudno odmówić mu racji. Niemniej podobne sytuacje zdarzają się coraz częściej.
Koncerny czasem ulegają swoim rządom czy instytucjom centralnym, ale też często są przez nie mocno wspierane. Jedna z największych inwestycji ostatnich lat – gazociąg Nord Stream – nigdy nie powstałaby bez wielkiego politycznego wsparcia ze strony rządów Niemiec i Rosji. Do dziś wielu ekspertów kwestionuje ekonomiczny sens tej inwestycji. Polityczne wsparcie ma również konkurencyjny projekt Nabucco.
Marzenie o repolonizacji
Kryzys pokazał, że międzynarodowe koncerny, ale i rządy poszczególnych państw w trudnych chwilach bronią swoich pracowników, swoich central i swoich narodowych interesów. Lokalne oddziały – co nie powinno dziwić – pełnią funkcję usługową wobec macierzystych siedzib wielkich firm. Dopóki wszystko toczy się prawidłowo, nie ma problemu. Ale kiedy pojawiają się kłopoty – zagraniczni inwestorzy kierują się zasadą: bliższa ciału koszula. A nie jest nią zwykle placówka położona gdzieś w środkowej Europie.
Profesor Andrzej Z. Koźmiński, specjalista w dziedzinie zarządzania, mówił w Centrum Myśli Polityczno-Prawnej im. Alexisa de Toqueville: „Nie jest prawdą, że kapitał nie ma narodowości ani obywatelstwa. Międzynarodowe koncerny przeważnie zachowują narodową tożsamość. Mimo międzynarodowego, a nawet globalnego zasięgu na przykład Volkswagen jest niewątpliwie firmą niemiecką, Fiat włoską, Peugeot francuską, a GE amerykańską. Oznacza to określone lojalności i określone dodatkowe korzyści dla kraju macierzystego. Szczególnie jest to istotne w przypadku firm kontrolowanych przez państwa narodowe, takich jak rosyjski Gazprom, szwedzki Vattenfall czy francuski EdF".
Dwadzieścia lat temu zaczęliśmy budować kapitalizm bez kapitału, prócz tego, który mieli ludzie uwłaszczający się na państwowych firmach. Nie było wyjścia – modliliśmy się, by spłynął do nas kapitał z zewnątrz, zwłaszcza z kierunku zachodniego. Stwarzaliśmy preferencyjne warunki dla każdego, kto chciał w Polsce inwestować. I kapitał przypłynął. Banki w zdecydowanej większości należą do właścicieli pochodzących z innych państw niż Polska.