Większość Amerykanów, jak wynika z badań, przyjmuje biblijny opis stworzenia świata dosłownie i wierzy badaczom Pisma, że akt ten nastąpił siedem i pół tysiąca lat temu. Ani nie przeszkodziło to sukcesowi filmu „Park Jurajski" i triumfalnemu pochodowi dinozaurów przez kulturę masową, ani też sukces ten nie zmienił kreacjonistycznych przekonań Ameryki. Świat powstał od razu w dzisiejszej formie siedem i pół tysiąca lat temu, a przed milionami lat żyły na nim ogromne gady, z których powstała ropa naftowa – jakaś niezwykła właściwość ludzkiego mózgu sprawia, że jedno z drugim nie koliduje.
Narracja heroiczna
Nie śmiejmy się z Amerykanów, bo podobnie wygląda nasza wiedza o wydarzeniu, które ukształtowało współczesny świat – II wojnie światowej. Przez dwie dekady, które upłynęły od zawalenia się Związku Sowieckiego, wyciekły z archiwów liczne tajemnice. Na Wschodzie zlikwidowano cenzurę, a na Zachodzie poluzowano rygory poprawności – w efekcie pojawiło się wiele odkłamujących historię książek, których ustalenia, z początku kontestowane i wyszydzane, z czasem uznano za oczywiste. Żaden poważny historyk nie zaprzeczy dziś, że warunkiem rozpętania przez Hitlera wojny było zaoferowanie mu przez Stalina paktu o nieagresji. Żaden nie zaprzeczy, że bez sowieckich dostaw surowców strategicznych nazistowska maszyna wojenna nie byłaby w stanie przetoczyć się przez Francję i zagrozić Wyspom Brytyjskim (pierwotne zapasy Wehrmacht zużył praktycznie po trzech, a nawet dwóch tygodniach wojny z Polską, a niemiecka gospodarka do 1942 pracowała w trybie pokojowym). Nie można też zaprzeczyć, że skala zbrodni ZSRS i Stalina przekraczała wielokrotnie zbrodnie nazistowskie, a ideologia, która za nimi stała, była jeszcze bardziej nieludzka.
Nikt też nie może podtrzymać dłużej kłamstw – w Wielkiej Brytanii obowiązujących urzędowo jeszcze w latach 70. – jakoby alianci nie zdawali sobie sprawy z sowieckich zbrodni na Polakach i szczerze wierzyli, iż Katyń to dzieło Niemców. Aliancka zdrada polskich sojuszników, podkreślona demonstracyjnym niedopuszczeniem Polaków do udziału w defiladzie zwycięstwa w Londynie, stała się już na tyle oczywista, że nawet prezydent USA poczuł się w obowiązku podczas wizyty w Warszawie do niej nawiązać.
Ale wiedza ta nie przeszkadza w najmniejszym stopniu kultywować narracji stworzonej na gruzach III Rzeszy jako aktu założycielskiego powojennego świata. Narracji, w której II wojna była starciem Dobra, uosabianego przez zachodnie demokracje i ich wschodniego sojusznika, z absolutnym Złem, uosabianym przez nazizm i Hitlera.
A skoro wojna opisana została w kategoriach moralnych, to i motywy jej rozpoczęcia musiały być moralne. Zachodnie demokracje dostrzegły – no, niechby, że z pewnym opóźnieniem – Zło i postanowiły mu się przeciwstawić w heroicznej walce. Zwyciężyły Zło, osądziły je i ustanowiły nowy, lepszy porządek, którego istotą są Wolność, Demokracja i Samostanowienie Narodów. To właśnie o te wartości miała jakoby toczyć się Wielka Wojna.