Całe życie to łowy, nieustanne, bezlitosne łowy. Nie będziesz łowcą, będziesz zwierzyną zaszczutą, zabitą – zawsze czujny, drapieżny, bezlitosny… zawsze zwyciężaj!”. Aecjusz, ostatni z Rzymian, odkrył tę prawdę o świecie, o sobie i o swoim w świecie miejscu w obozie króla Hunów. Z początku był jego jeńcem, z czasem – stał się uczniem, który przerósł swego mistrza. O tyle głębiej udało mu się zejść w otchłań rozzwierzęconego barbarzyństwa, z o ile wyższego pułapu się rzucał w dół. A było to każde z siedmiu wzgórz Wiecznego Miasta. Gwałcił i mordował zajadlej od tych, którzy nie słyszeli nigdy o istnieniu Justyniana, ani tym bardziej jego kodeksu. Miał coś do udowodnienia, sobie i im.
I taki właśnie potrzebny był swojej ojczyźnie. Nobliwym senatorom i wiecznie nienasyconej chlebem i igrzyskami miejskiej tłuszczy, matronom i marmurom, filozofom i kodeksom. Rzym, żeby przetrwać – odsunąć w czasie własną agonię, śmierć Wiecznego Miasta i jego imperium – potrzebował po swojej stronie barbarzyńcy. Tylko ten, kto potrafił walczyć jak dzicy, był w stanie z nimi wygrywać. Kto potrafił myśleć i czuć jak oni. Przyswoić sobie głęboko wiedzę o wiecznych, bezlitosnych łowach – wiedzę nieprzetłumaczalną na łacinę. Niewyrażalną w języku praw i budowli.
Czytaj więcej
Głodni chodzą nie tylko chrześcijanie podczas Wielkiego Postu. Permanentnie głodni są ci, którzy...
Aecjusz, ostatni Rzymianin, bohater powieści Teodora Parnickiego, składa się z trzech paradoksów. Każdy z nich jest innym kątem, pod którym rozpatrywać trzeba „moment Aecjusza” – kondycję każdego schodzącego z powierzchni dziejów imperium, rozpadającej się cywilizacji.
Aby Aecjusz („nasz” barbarzyńca) stał się możliwy, a nawet konieczny, Rzym musiał zostać cywilizacją tylko z wierzchu. Skorupą – grubą i mocną jak marmur, ale też jak on – martwą. Cywilizacja nigdy nie jest czymś gotowym, ustalonym raz na zawsze – to walka, która toczy się wewnątrz każdej duszy. Codzienny bój o to, żeby stać się lepszym, niż się jest. Pensum wyrzeczeń, koncentracji na dobru, które jest ponad nami i rozpoznaniu zła, obecnego w nas. Można być równie dobrze barbarzyńcą w rzymskiej todze, co cywilizowanym Wizygotem w zwierzęcych skórach. O ile tylko – w tym ostatnim przypadku – zetknął on się z jakimś „nośnikiem cywilizacji”. Człowiekiem, pismem, regułą czy choćby jednym zdaniem, które sprawiło, że zapragnął on powiedzieć „nie” swoim instynktom i „tak” tej prawdzie i dobru, której przebłysk zobaczył przez moment. To pierwsza składowa „momentu Aecjusza” – zaczyna się on na długo przed jego przyjściem na świat. W chwili, gdy cywilizacja wydaje się być „dana”, a nie „zadana”.