Jan Maciejewski: Moment Aecjusza

Cywilizacje są jak nasiona. Muszą obumierać, inaczej nie wydadzą plonów.

Publikacja: 28.03.2025 14:00

Jan Maciejewski: Moment Aecjusza

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Całe życie to łowy, nieustanne, bezlitosne łowy. Nie będziesz łowcą, będziesz zwierzyną zaszczutą, zabitą – zawsze czujny, drapieżny, bezlitosny… zawsze zwyciężaj!”. Aecjusz, ostatni z Rzymian, odkrył tę prawdę o świecie, o sobie i o swoim w świecie miejscu w obozie króla Hunów. Z początku był jego jeńcem, z czasem – stał się uczniem, który przerósł swego mistrza. O tyle głębiej udało mu się zejść w otchłań rozzwierzęconego barbarzyństwa, z o ile wyższego pułapu się rzucał w dół. A było to każde z siedmiu wzgórz Wiecznego Miasta. Gwałcił i mordował zajadlej od tych, którzy nie słyszeli nigdy o istnieniu Justyniana, ani tym bardziej jego kodeksu. Miał coś do udowodnienia, sobie i im.

I taki właśnie potrzebny był swojej ojczyźnie. Nobliwym senatorom i wiecznie nienasyconej chlebem i igrzyskami miejskiej tłuszczy, matronom i marmurom, filozofom i kodeksom. Rzym, żeby przetrwać – odsunąć w czasie własną agonię, śmierć Wiecznego Miasta i jego imperium – potrzebował po swojej stronie barbarzyńcy. Tylko ten, kto potrafił walczyć jak dzicy, był w stanie z nimi wygrywać. Kto potrafił myśleć i czuć jak oni. Przyswoić sobie głęboko wiedzę o wiecznych, bezlitosnych łowach – wiedzę nieprzetłumaczalną na łacinę. Niewyrażalną w języku praw i budowli.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Głodny człowiek jest uważny

Aecjusz, ostatni Rzymianin, bohater powieści Teodora Parnickiego, składa się z trzech paradoksów. Każdy z nich jest innym kątem, pod którym rozpatrywać trzeba „moment Aecjusza” – kondycję każdego schodzącego z powierzchni dziejów imperium, rozpadającej się cywilizacji.

Aby Aecjusz („nasz” barbarzyńca) stał się możliwy, a nawet konieczny, Rzym musiał zostać cywilizacją tylko z wierzchu. Skorupą – grubą i mocną jak marmur, ale też jak on – martwą. Cywilizacja nigdy nie jest czymś gotowym, ustalonym raz na zawsze – to walka, która toczy się wewnątrz każdej duszy. Codzienny bój o to, żeby stać się lepszym, niż się jest. Pensum wyrzeczeń, koncentracji na dobru, które jest ponad nami i rozpoznaniu zła, obecnego w nas. Można być równie dobrze barbarzyńcą w rzymskiej todze, co cywilizowanym Wizygotem w zwierzęcych skórach. O ile tylko – w tym ostatnim przypadku – zetknął on się z jakimś „nośnikiem cywilizacji”. Człowiekiem, pismem, regułą czy choćby jednym zdaniem, które sprawiło, że zapragnął on powiedzieć „nie” swoim instynktom i „tak” tej prawdzie i dobru, której przebłysk zobaczył przez moment. To pierwsza składowa „momentu Aecjusza” – zaczyna się on na długo przed jego przyjściem na świat. W chwili, gdy cywilizacja wydaje się być „dana”, a nie „zadana”.

Aby Aecjusz („nasz” barbarzyńca) stał się możliwy, a nawet konieczny, Rzym musiał zostać cywilizacją tylko z wierzchu. Skorupą – grubą i mocną jak marmur, ale też jak on – martwą. 

Drugi z paradoksów polega na tym, że ten pozornie cywilizowany sposób życia podtrzymywać jest w stanie tylko niknąca za horyzontem miasta rzeź. I że samo miasto nie jest w stanie się zdecydować, czy czci Aecjusza, bo daje mu kilka dodatkowych chwil spokoju, czy pogardza nim – bo mówi on o świecie coś, czego Rzym za wszelką cenę nie chce wiedzieć.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Test epitafium

I wreszcie trzeci, być może największy z paradoksów – upadek Rzymu był jego odłożonym w czasie triumfem. Barbarzyńcy byli jak hordy chorych wdzierających się do monstrualnych rozmiarów apteki. Powybijali szyby, wyrwali drzwi z zawiasów, pozrzucali lekarstwa z półek. Ale z czasem zaczęli ich kosztować. I wtedy okazało się, że życiodajna moc cywilizacji, coś, czego wrażliwe żołądki i wątroby rodowitych Rzymian nie były już w stanie tolerować, zaczęła krążyć w żyłach Wizygotów, Ostrogotów, Franków i Wandalów. I w każdym z „momentów Aecjusza”, jakie serwuje nam historia, trzeba pamiętać i o tej regule. Że cywilizacja musi czasami obumrzeć, żeby mogła wydać plon. Tak jak zburzony musiał zostać Rzym, żeby grubo ponad tysiąc lat później i wiele tysięcy mil morskich dalej, na jakimś niczym niewyróżniającym się wzgórzu, mógł stanąć Kapitol.

Całe życie to łowy, nieustanne, bezlitosne łowy. Nie będziesz łowcą, będziesz zwierzyną zaszczutą, zabitą – zawsze czujny, drapieżny, bezlitosny… zawsze zwyciężaj!”. Aecjusz, ostatni z Rzymian, odkrył tę prawdę o świecie, o sobie i o swoim w świecie miejscu w obozie króla Hunów. Z początku był jego jeńcem, z czasem – stał się uczniem, który przerósł swego mistrza. O tyle głębiej udało mu się zejść w otchłań rozzwierzęconego barbarzyństwa, z o ile wyższego pułapu się rzucał w dół. A było to każde z siedmiu wzgórz Wiecznego Miasta. Gwałcił i mordował zajadlej od tych, którzy nie słyszeli nigdy o istnieniu Justyniana, ani tym bardziej jego kodeksu. Miał coś do udowodnienia, sobie i im.

Pozostało jeszcze 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
„Białe pierze się w dziewięćdziesięciu”: bestseller o dzieciństwie w Jugosławii
Panel Transformacji Energetycznej
Czas na szeroką debatę o transformacji energetycznej
Plus Minus
„Zapomniane”: Metafizyka szurania kapci i kipiącego rosołu
Plus Minus
„Duch z wyspy”: Lepsza sensacja niż horror
Plus Minus
„Ferdydurke”: Józio notorycznie ugniatany
Materiał Promocyjny
Rozwój duchowy i innowacyjne praktyki biznesowe: unikalna droga marki SYLVIA
Plus Minus
„Oskubani”: Emocje jak w kurniku
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście