Zakładnicy. Narzędzie polityki międzynarodowej

Państwa autorytarne coraz chętniej sięgają po środki nacisku, wykorzystywane w dyplomacji przed nastaniem epoki demokracji. Podejrzenia o szpiegostwo i aresztowania obcokrajowców stały się ważnym narzędziem polityki międzynarodowej Chin i Iranu.

Publikacja: 09.04.2021 10:00

Brytyjka irańskiego pochodzenia Nazanin Zaghari-Ratcliffe jest zakładnikiem negocjacji Londynu i Teh

Brytyjka irańskiego pochodzenia Nazanin Zaghari-Ratcliffe jest zakładnikiem negocjacji Londynu i Teheranu w sprawie dostaw czołgów dla Iranu. Została aresztowana na teherańskim lotnisku, gdy wracała z odwiedzin u rodziny. Zarzucono jej „spisek na rzecz obalenia irańskiego rządu”. Spędziła w więzieniu pięć lat. W marcu br. została zwolniona, ale natychmiast usłyszała nowe zarzuty i znów trafiła do więzienia. Na zdjęciu jej mąż Richard Ratcliffe podczas strajku głodowego przed ambasadą irańską w Londynie w lipcu 2019 r.

Foto: Getty Images

W połowie zeszłego roku Wielka Brytania, Australia i Stany Zjednoczone wydały dla swoich obywateli nowe porady, dotyczące podróży do Chińskiej Republiki Ludowej (ChRL). W brytyjskim dokumencie zwrócono uwagę na wysokie „ryzyko arbitralnego zatrzymania". Władze w Londynie podkreśliły, że instrukcje zostały zaktualizowane tak, by odzwierciedlały sytuację panującą w Chinach. Taki sam komunikat wydała Canberra. Z kolei Waszyngton ostrzegł, że „obywatele Stanów Zjednoczonych mogą zostać zatrzymani bez dostępu do usług konsularnych i informacji o zarzutach oraz być poddawani przedłużającym się przesłuchaniom i aresztowi". Ponadto amerykański Departament Stanu opracował raport przeznaczony głównie dla przedsiębiorców. W dokumencie podkreśla się, że firmy powinny być ostrożniejsze, jeśli chodzi o wysyłanie swoich pracowników do ChRL. W podobnym tonie pod koniec marca wypowiedział się kanadyjski minister spraw zagranicznych. Dziennikarze CNN piszą z kolei, że coraz więcej międzynarodowych koncernów zgłasza się do firm doradczych z prośbą o oszacowanie ryzyka związanego z zatrzymaniami cudzoziemców w Chinach oraz o opracowanie porad, co robić w sytuacji, gdy dojdzie do aresztowania. Rekomendacje zachodnich rządów oraz rosnące obawy firm to tylko jeden z dowodów na to, jak poważnym problemem stała się „dyplomacja zakładników".

Chiny pełne szpiegów

Pod koniec marca br. po ponad 800 dniach uwięzienia, praktycznie bez kontaktu ze światem zewnętrznym, przed chińskim sądem stanęło dwóch Kanadyjczyków – Michael Spavor oraz Michael Kovrig. Ich rozprawy za zamkniętymi drzwiami trwały zaledwie kilka godzin. W obu przypadkach sędziowie zdecydowali, że wyrok zapadnie w późniejszym terminie. Dramat obu mężczyzn rozpoczął się w grudniu 2018 roku, gdy kanadyjskie służby zatrzymały w Vancouver wiceprezes koncernu Huawei Meng Wanzhou. Powodem było dochodzenie prowadzone przez Amerykanów w sprawie łamania przez chińską firmę sankcji nałożonych na Iran. Chinka wciąż czeka w luksusowej posiadłości na proces ekstradycyjny do Stanów Zjednoczonych. Dosłownie kilka dni po jej zatrzymaniu w ChRL aresztowano Spavora i Kovriga. Pierwszy to biznesmen zajmujący się wymianą kulturową z Koreą Północną. W 2014 roku organizował wizytę koszykarza Dennisa Rodmana w Pjongjangu. Drugi to były dyplomata oraz ekspert ws. Azji w think tanku International Crisis Group. Obu mężczyzn Pekin oskarżył o szpiegostwo i wykradanie tajemnic państwowych.

Eksperci, obrońcy praw człowieka oraz kanadyjskie władze nie mają wątpliwości, że te zarzuty to wyłącznie pretekst, a mężczyźni stali się obiektem politycznej gry. – Pekin chce w ten sposób zmusić władze w Ottawie do zmiany polityki. Stara się przekonać Kanadę do przerwania procesu ekstradycyjnego Meng Wanzhou i odesłania jej do Chin – mówi „Plusowi Minusowi" Margaret McCuaig-Johnston, była doradczyni kanadyjskiego rządu, a obecnie ekspertka ws. Chin z Uniwersytetu Alberty oraz Uniwersytetu w Ottawie.

Pekin, choć zdecydowanie odrzuca oskarżenia rządu Justina Trudeau o arbitralne zatrzymanie i łamanie praw człowieka, niespecjalnie kryje się z prawdziwymi powodami uwięzienia dyplomaty i biznesmena. W 2019 roku chiński ambasador w Kanadzie, w jednym z artykułów wprost przyznał, że aresztowanie Spavora i Kovriga było aktem „samoobrony" po zatrzymaniu wiceprezes Huawei. Rok później rzecznik rządu w Pekinie stwierdził, że jeśli Kanada wypuści Wanzhou, wówczas „otworzy się przestrzeń do rozwiązania sprawy". Ottawa o pomoc w uwolnieniu więźniów poprosiła niedawno administrację prezydenta Joe Bidena.

„Dwóch Michaelów", jak nazywa się ich w ojczyźnie, to niejedyne kanadyjskie ofiary „dyplomacji zakładników" w wykonaniu Państwa Środka. W 2014 roku do aresztu trafili Kevin i Julia Garrattowie, którzy prowadzili kawiarnię w mieście Dandong w północno-wschodnich Chinach. Stało się to chwilę po tym, gdy kanadyjskie służby aresztowały chińskiego biznesmena Su Bina podejrzewanego o cyberataki na serwery amerykańskiego Departamentu Obrony. Po ponad roku Julia została zwolniona. Kevina Chińczycy wypuścili 12 miesięcy później, gdy ku ich zaskoczeniu Su Bin przyznał się do winy i zdecydował się pójść na ugodę z amerykańską prokuraturą.

Na celowniku chińskich służb znaleźli się także obywatele Australii. W styczniu 2019 roku za kratki trafił pisarz i aktywista Yang Hengjun. Mężczyzna przez lata pracował w chińskim MSZ. Później otrzymał australijskie obywatelstwo i zajął się pisaniem powieści oraz działaniami na rzecz demokratyzacji ChRL. Aresztowano go w Kantonie, gdzie po przylocie z Nowego Jorku czekał na samolot do Szanghaju. Pekin oskarża go o szpiegostwo. Hengjun, który nie przyznaje się do winy, podobnie jak Kanadyjczycy, jest praktycznie pozbawiony kontaktu z prawnikami i rodziną. Jego los eksperci łączą z pogarszającymi się relacjami między Państwem Środka a Australią. W ostatnich latach Canberra coraz głośniej przestrzega przed ekspansją ChRL w regionie Azji i Pacyfiku oraz podejmuje kroki, by ograniczyć chińskie wpływy. Trzy lata temu australijski rząd ze względów bezpieczeństwa uniemożliwił Huawei wzięcie udziału w przetargu na sieć 5G. W sierpniu 2020 roku chińskie służby przyszły po australijską dziennikarkę anglojęzycznej telewizji CGTN Cheng Lei. Kobieta usłyszała zarzut szpiegostwa. – Jej porwanie ma skłonić Australię do wycofania się ze starań o wszczęcie dochodzenia w sprawie początków pandemii koronawirusa – tłumaczy McCuaig-Johnston.

W ostatnich latach Pekin zatrzymał także m.in. kilku japońskich naukowców, amerykańskiego przedsiębiorcę Kai Li (skazany na dziesięć lat więzienia) oraz amerykańską bizneswoman Sandy Phan-Gillis (po dwóch latach deportowana do USA). Wszystkich oskarżono o szpiegostwo. W żadnej z tych spraw ChRL nie przedstawiła przekonujących dowodów. „Kiedy aresztowani są obywatele różnych krajów, które łączy fakt, że mają napięte relacje z Chinami, może to sugerować, że istnieje pewien wzór. Jest nim to, że Pekin stosuje »dyplomację zakładników«" – mówi na łamach dziennika „National Post" prof. Christian Leuprecht, ekspert w dziedzinie polityki międzynarodowej z Królewskiego Kolegium Wojskowego Kanady. Te działania wpisują się w bardziej konfrontacyjną politykę zagraniczną prowadzoną przez ChRL pod rządami Xi Jinpinga. – To jest szerszy kontekst związany z legitymizacją chińskich władz w kraju i na arenie międzynarodowej. Ten element nacjonalizmu, prezentowania pozycji Chin światu objawia się w mniejszej roli dyplomacji, którą zastępują radykalne działania w obronie narodowych interesów. Wykorzystywanie cudzoziemców ma pokazać zdecydowanie chińskich władz w osiągnięciu tego celu – mówi „Plusowi Minusowi" Marcin Przychodniak, ekspert ws. Chin z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Handel ludźmi

Wykorzystywanie cudzoziemców do osiągnięcia politycznych celów towarzyszy Islamskiej Republice Iranu praktycznie od początku jej istnienia. W listopadzie 1979 roku grupa studentów zajęła budynek ambasady Stanów Zjednoczonych, biorąc jej pracowników za zakładników. Uwolniono ich dopiero po roku, gdy Waszyngton zgodził się odmrozić część wartych miliardy dolarów irańskich aktywów. Od tego czasu Teheran wielokrotnie stosował „dyplomację zakładników", często zamykając obcokrajowców na wiele lat w więzieniu. – Używa niewinnych ludzi jako środka nacisku w negocjacjach międzynarodowych, jako zabezpieczenia dla zamrożonych aktywów albo sposobu na złagodzenie sankcji. Zakładnicy są także wymieniani za Irańczyków w innych krajach – zauważa w rozmowie z „Plusem Minusem" Jason Poblete, prawnik zaangażowany m.in. w uwolnienie dwóch Amerykanów z Iranu.

W 2009 roku irańskie służby aresztowały francuską studentkę Clotilde Reiss, gdy ta na lotnisku czekała na samolot do domu. Oskarżono ją o szpiegostwo, ponieważ wysłała do znajomego zdjęcia z antyrządowych protestów, do których doszło w mieście Isfahan. Ostatecznie po niecałym roku kobieta została uwolniona. Dwa dni później we Francji z więzienia wypuszczono Aliego Vakili Radego, który odbywał karę za zabójstwo w 1991 roku ostatniego premiera rządu szacha. Paryż i Teheran zaprzeczyły jakoby te wydarzenia miały ze sobą związek.

W 2014 roku irańskie służby aresztowały dziennikarza „Washington Post" Jasona Rezaiana. Uwolniono go dopiero po dwóch latach, gdy Waszyngton zgodził się odmrozić niemal dwa miliardy dolarów z irańskich kont. W 2016 roku Irańczycy zatrzymali Amerykanina chińskiego pochodzenia Xiyue Wanga, który prowadził badania do swojego doktoratu o dynastii Kadżarów. Mężczyzna został skazany na karę dziesięciu lat więzienia, jednak trzy lata później wymieniono go na irańskiego naukowca Masouda Soleimaniego oskarżonego o łamanie sankcji. W rozmowie z amerykańskimi mediami już po uwolnieniu Wang przyznał, że Irańczycy wprost mówili mu, że „potrzebują dogadać się z Amerykanami".

Trzy lata temu irańskie służby uwięziły australijską badaczkę islamu Kylie Moore-Gilbert. Zatrzymano ją na lotnisku, gdy wracała z konferencji naukowej w mieście Kom. Podobnie jak Wanga oskarżono ją o szpiegostwo. Ostatecznie po dwóch latach spędzonych w więzieniu Australijka została wymieniona na trzech irańskich terrorystów, którzy w 2012 zorganizowali zamachy bombowe w Bangkoku. W marcu zeszłego roku po dziewięciu miesiącach niewoli Iran wypuścił francuskiego naukowca Rolanda Marchala. W rozmowie z Radiem RFI mężczyzna powiedział, że podczas jednego z przesłuchań usłyszał od Irańczyków, że jego los związany jest ze sprawą Jalala Ruhollahnejada. Inżynier czekał w tamtym czasie we Francji na ekstradycję do Stanów Zjednoczonych za próbę dostarczenia ajatollahom technologii wojskowej. Ostatecznie do Ameryki nigdy nie trafił, bo wymieniono go na Marchala.

Uwolnieni mogą mówić o szczęściu, ale w irańskich więzieniach wciąż przebywa około 12 cudzoziemców i osób z podwójnym obywatelstwem. W marcu br. świat przypomniał sobie o dramacie Brytyjki irańskiego pochodzenia Nazanin Zaghari-Ratcliffe. Jej losy przypominają historię bohatera „Procesu" Józefa K. Pracująca dla fundacji Thomasa Reutera kobieta została aresztowana na teherańskim lotnisku, gdy wracała z odwiedzin u rodziny. Zarzucono jej „spisek na rzecz obalenia irańskiego rządu". Po odbyciu pięcioletniej kary w zeszłym miesiącu została zwolniona, ale natychmiast usłyszała nowe zarzuty.

Eksperci i dziennikarz sądzą, że Zaghari-Ratcliffe jest potrzebna reżimowi ajatollahów w pertraktacjach, jakie prowadzi z Wielką Brytanią. Chodzi o zwrot ponad 400 mln funtów, które reżim szacha zapłacił za dostawę czołgów. Po rewolucji przesyłkę wstrzymano. W 2017 roku Londyn był gotowy uregulować tę kwestię, ale sytuacja diametralnie się zmieniła, gdy Stany Zjednoczone zerwały porozumienie atomowe i nałożyły na Iran sankcje. Teheran zdecydowanie odrzuca wszelkie oskarżenia o stosowanie „dyplomacji zakładników". Z drugiej strony minister spraw zagranicznych Javad Zarif podczas grudniowej konferencji Dialogu Śródziemnomorskiego przyznał, że „jeśli więzieni Irańczycy są uwalniani za granicą, to Iran jest gotowy się zrewanżować".

Zakładnikami w swojej polityce posługuje się także Korea Północna. Pod koniec rządów Kim Dzong Ila Pjongjang wykorzystywał ich jako kartę przetargową podczas negocjacji z Waszyngtonem. W 2009 roku Koreańczycy jako dowód dobrej woli wypuścili dwóch amerykańskich dziennikarzy, kiedy kraj odwiedził były prezydent Bill Clinton. Kilka lat później, gdy na tajne rozmowy do Pjongjangu przyleciał ówczesny dyrektor Wywiadu Narodowego James Clapper, uwolniono trzech Amerykanów.

Jak zauważają eksperci, Kim Dzong Un zmodyfikował tę strategię i zaczął używać zakładników jako „ludzkich tarcz". – „Dyplomacja zakładników" to część strategii wojskowej, której celem jest powstrzymanie Stanów Zjednoczonych przed militarnym uderzeniem na Korę Północną – mówi dziennikarzom telewizji NBC News dr An Chan Il, dyrektor think tanku World Institute for North Korea Studies. W 2016 roku Koreańczycy zatrzymali Amerykanina Otto Warmbiera po tym, gdy ten zerwał propagandowy plakat. Rok później uwięzili dwóch obywateli USA wykładających na Uniwersytecie Technicznym w Pjongjangu.

Cudzoziemców do swoich celów wykorzystuje także Kreml. Obecnie w rosyjskich więzieniach przebywa m.in. dwóch obywateli USA – Trevor Reed i Paul Whelan. Ich prawnicy wierzą, że Moskwa może chcieć ich wymienić za handlarza bronią Wiktora Buta oraz przemytnika narkotyków Konstantina Jaroszenkę.

Demokracje przegrywają

Zgodnie z decyzją społeczności międzynarodowej zatrzymywanie i przetrzymywanie zakładników jest zakazane. Organizacja Narodów Zjednoczonych dała temu wyraz w międzynarodowej konwencji przeciwko braniu zakładników z 1979 roku. Dokument, którego stronami jest 176 państw, zobowiązuje sygnatariuszy m.in. do ustanowienia w swoich kodeksach odpowiednich kar za przetrzymywanie zakładników i ściganie sprawców tego przestępstwa. Państwa stosujące „dyplomacje zakładników" nie tylko działają wbrew prawu międzynarodowemu, ale także niszczą swój wizerunek na świecie. Każdy taki przypadek powoduje, że ściągają na siebie krytykę oraz znacznie pogarszają relacje dwustronne. Tyle w teorii. Problem w tym, że zapisy konwencji nie zostały nigdy należycie wdrożone przez sygnatariuszy, a na potencjalne straty wizerunkowe takie państwa, jak Chiny czy Korea Północna, nie zwracają uwagi. – Kontekst soft power jest w Pekinie w ogóle niezrozumiały. Ważny jest tylko interes Komunistycznej Partii Chin i realizowane przez nią cele polityczne. Obecnie ChRL nie zależy na tym, żeby jej działania się komuś podobały. Liczy się sprawa nieugiętości władz wobec Zachodu, mobilizacja aparatu partyjnego i społeczeństwa wokół tych haseł – zauważa Przychodniak.

W przypadku Iranu, któremu teoretycznie bardziej powinno zależeć na poprawie relacji z Waszyngtonem w związku z możliwością zniesienia sankcji, do głosu dochodzą wewnętrzne podziały. – Część irańskich frakcji traktuje zatrzymywanie cudzoziemców jako sposób na udaremnienie wysiłków na rzecz poprawy stosunków z niektórymi zagranicznymi mocarstwami – tłumaczy „Plusowi Minusowi" prof. Stephen M. Walt, ekspert w dziedzinie. stosunków międzynarodowych z Uniwersytetu Harvarda. Większość obcokrajowców aresztują twardogłowi z Korpusu Strażników Rewolucji.

Paradoksalnie „dyplomacja zakładników" zamiast ściągać kłopoty na państwa ją stosujące, stwarza więcej problemów zachodnim demokracjom, które padają jej ofiarami. Rządy, których obywatele zostali uwięzieni, stają przed trudnym moralnym wyborem. Z jednej strony ze względów wizerunkowych i humanitarnych zależy im na tym, by jak najszybciej uwolnić swoich rodaków. Z drugiej strony negocjowanie z „porywaczami" i zgadzanie się na ich warunki tylko zachęca do kolejnych porwań i w pewien sposób legitymizuje takie działania. Ponadto, jak zauważa „The Economist", liberalne demokracje ze swoimi moralnymi skrupułami same nie biorą zakładników i w ten sposób nie mogą odpowiedzieć na wrogie działania Pekinu czy Teheranu.

Z tych wszystkich powodów coraz więcej ekspertów podkreśla, że czas na zakulisowe negocjacje się skończył. Na łamach „National Post" Shuvaloy Majumdar, były urzędnik kanadyjskiego MSZ, a obecnie ekspert think tanku Macdonald-Laurier Institute, pisze wprost, że polityka appeasement w stosunku do „porywaczy" przynosi więcej strat niż korzyści, skłaniając ich tylko do większej agresji. – Podejście, które może się sprawdzić, to wielostronny sprzeciw. Państwa dotknięte „dyplomacją zakładników" muszą się zjednoczyć i wspólnie odpowiedzieć. Do tej pory podchodziły do problemu bilateralnie, co było obarczone dużym ryzykiem niepowodzenia – mówi „Plusowi Minusowi" Fergus Hanson, ekspert w dziedzinie bezpieczeństwa z think tanku Australian Strategic Policy Institute.

Nowa normalność

W marcu Australia jako 58. państwo podpisała ogłoszoną miesiąc wcześniej „Deklarację przeciwko arbitralnym zatrzymaniom w stosunkach międzypaństwowych". Opracowany przez Kanadę dokument, którego stronami są też m.in. Polska, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone, jasno stwierdza, że „aresztowanie czy przetrzymywanie obcokrajowców w celu wywarcia nacisku na zagraniczne rządy jest niezgodne z prawem międzynarodowym, podważa stosunki międzypaństwowe oraz ma negatywny wpływ na cudzoziemców, którzy podróżują i żyją poza ojczyzną".

Autorzy deklaracji wzywają jej sygnatariuszy, by podejmowali zdecydowane kroki w celu przeciwdziałania torturom uwięzionych czy utrudnianiu im kontaktów z prawnikami. Inicjatywę poparł amerykański sekretarz stanu Antony Blinken, który stwierdził, że „daje ona jasny sygnał, że historia stoi po stronie praw człowieka i rządów prawa, a nie cynicznego wykorzystywania prawa jako narzędzia politycznego". Podkreślił także, że ludzie nie mogą być traktowani jak karty przetargowe. Zwolennicy deklaracji liczą, że stanie się ona forum współpracy między państwami, umożliwiając jak najlepsze reagowanie na wszystkie przypadki stosowania „dyplomacji zakładników".

Część ekspertów jest jednak wobec niej sceptyczna. Przede wszystkim inicjatywa wciąż nie uzyskała wsparcia wielu państw – w tym tych z Bliskiego Wschodu, Afryki czy Ameryki Łacińskiej. Nie podpisały jej też kraje biorące zakładników. W rozmowie z „Guardianem" Jared Genser, prawnik, który ze względu na swoje doświadczenie w uwalnianiu więźniów politycznych nazywamy jest „uwalniaczem", zauważa, że choć kanadyjska deklaracja jest bardzo potrzebna, to nie ma żadnych instrumentów prawnych, by ją egzekwować. Stąd też konieczne jest, by towarzyszyła jej presja polityczna i ekonomiczna. Wszystko po to, by „porywacze" zrozumieli, że stosowanie „dyplomacji zakładników" się nie opłaca.

Na łamach „National Post" wspomniany już prof. Leuprecht zauważa, że Kanada i Australia mogłyby np. znacznie ograniczyć dostawy kukurydzy i zboża, których ChRL bardzo potrzebuje. Ottawa mogłaby też wycofać się z Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych, który wspiera m.in. chińską inicjatywę Nowego Jedwabnego Szlaku, albo wprowadzić swoją wersję aktu magnieckiego i nałożyć sankcje na konkretne osoby zamieszane w więzienie zakładników. – W przypadku Iranu nie powinny być prowadzone żadne rozmowy i negocjacje w sprawie porozumienia atomowego, dopóki wszyscy zakładnicy nie zostaną uwolnieni – podkreśla Poblete. Problem w tym, że i takie podejście niekoniecznie musi się sprawdzić. – Jeśli zależy nam na doraźnym rezultacie, to jedyną opcją są sankcje. Tylko to jest teoretyzowanie. Realnie nie każde państwo ma taką siłę i wymiar przekonywania. Nie każde jest też chętne, żeby zaryzykować pogorszenie relacji handlowych z jednym ze swoich najważniejszych partnerów handlowych. Przykładem może być obecność międzynarodowych koncernów w Sinciangu mimo informacji o prześladowaniach Ujgurów. Pozostaje też kwestia tego, jak reagować, żeby nie pogorszyć sytuacji więźniów politycznych już będących w Chinach – zauważa Przychodniak. Zdaniem Stephena M. Walta mimo ryzyka zdecydowane działania są jednak jedyną opcją.

– Państwa muszą być gotowe do podjęcia kroków, które spowodują, że ci co biorą zakładników zapłacą za swoje zachowanie, nawet jeśli miałoby to oznaczać, że i one poniosą koszty – przekonuje ekspert. Inaczej „dyplomacja zakładników" stanie się nową normą w stosunkach międzynarodowych.

W połowie zeszłego roku Wielka Brytania, Australia i Stany Zjednoczone wydały dla swoich obywateli nowe porady, dotyczące podróży do Chińskiej Republiki Ludowej (ChRL). W brytyjskim dokumencie zwrócono uwagę na wysokie „ryzyko arbitralnego zatrzymania". Władze w Londynie podkreśliły, że instrukcje zostały zaktualizowane tak, by odzwierciedlały sytuację panującą w Chinach. Taki sam komunikat wydała Canberra. Z kolei Waszyngton ostrzegł, że „obywatele Stanów Zjednoczonych mogą zostać zatrzymani bez dostępu do usług konsularnych i informacji o zarzutach oraz być poddawani przedłużającym się przesłuchaniom i aresztowi". Ponadto amerykański Departament Stanu opracował raport przeznaczony głównie dla przedsiębiorców. W dokumencie podkreśla się, że firmy powinny być ostrożniejsze, jeśli chodzi o wysyłanie swoich pracowników do ChRL. W podobnym tonie pod koniec marca wypowiedział się kanadyjski minister spraw zagranicznych. Dziennikarze CNN piszą z kolei, że coraz więcej międzynarodowych koncernów zgłasza się do firm doradczych z prośbą o oszacowanie ryzyka związanego z zatrzymaniami cudzoziemców w Chinach oraz o opracowanie porad, co robić w sytuacji, gdy dojdzie do aresztowania. Rekomendacje zachodnich rządów oraz rosnące obawy firm to tylko jeden z dowodów na to, jak poważnym problemem stała się „dyplomacja zakładników".

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Plus Minus
„Lipowo: Kto zabił?”: Karta siekiery na ręku
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Plus Minus
„Cykle”: Ćwiczenia z paradoksów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Justyna Pronobis-Szczylik: Odkrywanie sensu życia
Plus Minus
Brat esesman, matka folksdojczka i agent SB
Plus Minus
Szachy wróciły do domu