[b]Rz: W najbliższy wtorek kończy pan 90 lat. Przeżył pan niemal cały brzemienny w wielkie wydarzenia XX wiek. Był pan żołnierzem w czasie drugiej wojny, politykiem SPD i szefem tej partii, ministrem obrony, finansów, spraw zagranicznych i kanclerzem Niemiec przez osiem lat. Co w pana życiu było najważniejszym wydarzeniem?[/b]
Doświadczyłem wiele, ale nic nie było tak wstrząsające jak sama druga wojna światowa. Dla mnie osobiście równie wstrząsającym wydarzeniem były po wojnie informacje o zakresie niewiarygodnych zbrodni, których dopuścili się Niemcy na terytoriach okupowanych, zwłaszcza w Polsce, zarówno przeciwko europejskim Żydom, jak i Polakom. Mam oczywiście na myśli Auschwitz-Birkenau. Potem była zimna wojna pomiędzy Wschodem i Zachodem, okres, w którym cierpieli Polacy, ale także Niemcy. Od wielkich przemian sprzed 20 laty i upadku komunizmu jest już w Europie stosunkowo spokojnie.
[b]Odwiedził pan Polskę po raz pierwszy w 1966 roku. Czy przyjechał pan wtedy do Polski zobaczyć, jak wygląda kraj w 20 lat po wojnie?[/b]
Byłem jednym z polityków, którzy przygotowywali to, co później nazwane zostało polityką wschodnią, Ostpolitik. W 1966 roku zdecydowałem się sprawdzić, czy w Polsce, Czechosłowacji i Związku Radzieckim jest gotowość do rozpoczęcia procesu porozumienia z Niemcami. Wybrałem się w podróż do tych krajów niejako prywatnie, własnym samochodem w towarzystwie żony, córki i jednego z mych współpracowników. Byłem wtedy wiceprzewodniczącym frakcji SPD w Bundestagu. Trasa naszej podróży wiodła przez Pragę, Wrocław, Warszawę, Mińsk do Moskwy. Wracaliśmy przez Leningrad, czyli Petersburg, i Finlandię. Podróż trwała cztery tygodnie. Pamiętam doskonale, że Warszawa była jedyną stolicą, gdzie władze kraju, mam na myśli kierownictwo PZPR, nie chciały ze mną bezpośrednio rozmawiać.
[b]Jakie były właściwie cele Ostpolitik? Panuje przekonanie, że chodziło przede wszystkim o ułatwienie kontaktów pomiędzy oboma państwami niemieckimi, RFN i NRD. [/b]