Ludowi trzeba dać chleb i igrzyska, wtedy będzie siedział cicho, a pomrukiwał jedynie z zadowolenia. Bowiem despota – choć nad ludem panuje i zwykle nim pogardza – ludu panicznie się boi i strachliwie mu schlebia, a co pewien czas przekupuje prezentami. Nie inaczej w naszych czasach, kiedy obowiązuje demokracja, przynajmniej fasadowo. Nawet kiedy jej nie ma, władza musi udawać, że ją kocha i kultywuje, jak w PRL i w innych barakach wiadomego obozu z „demokracją ludową" na czerwonych sztandarach. Albo jak w „demokracji suwerennej" obowiązującej dziś na Kremlu, chociaż Putin nie wymyślił tej nazwy, tylko pożyczył od pewnego azjatyckiego dyktatora sprzed 60 lat. O „demokracji" Orbána już nie wspominając.