Wszyscy wiedzą, że PiS łamie zasady demokracji z niezawisłością sądów na czele. Wiedzą także, że Unia jest organizacją państw demokratycznych i nie ma miejsca dla naśladowców Łukaszenki. Traktaty unijne sformułowane są jednak ogólnikowo i trudno chwycić autokratów za rękę. Sławny artykuł 7. na tę okoliczność przygotowany jest bezużyteczny, bo zawetuje go nasz sojusznik z Budapesztu. Pozostaje unijny Trybunał, który już prowadzi parę takich spraw, ale na wyrok czeka się od roku do dwóch lat.
Nowa zasada jest więc okazją, aby dobrać się Warszawie i Budapesztowi do skóry. Morawiecki z Orbánem uzyskali tyle, że obudowano ją deklaracją polityczną, bez mocy prawnej. Diabeł siedzi w szczegółach, więc przepisy wykonawcze opracuje Komisja Europejska, gdzie nie obowiązuje jednomyślność i która od dawna krzywo patrzy na poczynania PiS w sądownictwie. Jeśli przed sądem w Polsce stanie sprawa wynikająca z nieprawidłowego dysponowania unijnymi pieniędzmi, powrócą wszystkie zarzuty do KRS, Sądu Najwyższego itp., ale nie pod groźbą gadaniny, lecz utraty forsy. Polska znajdzie się poza Unią rozumianą jako bankomat.
30 lat temu Polska była na ustach i w sercach całego świata, bo tu narodziła się Solidarność. Jeszcze dziesięć lat temu byliśmy prymusem wśród nowo przyjętych państw, a Trójkąt Weimarski aspirował do nadawania Unii kierunku. Upartym wysiłkiem rządzących wyszliśmy na pozycję hamulcowego, który ma słomę w butach, traktuje Unię jak dojną krowę, ma gdzieś solidarność i jeszcze niżej zasady demokracji. Powiększając swoją władzę, zniszczyli dorobek 30-lecia. Jeśli Unia pokona kryzys i pójdzie dalej, to już zapewne bez nas.