Sprawa trafiła do KRRiT. Poczekamy na wynik nie pierwszej na Ziemkiewicza skargi. Okrucieństwo i chamstwo z jakim musiał się zewrzeć Maciek na skutek ironicznych igraszek redaktora, choć wielokrotnie już opisywane, i we mnie wywołało głęboki sprzeciw. Z wielkim oburzeniem, zachowując kulturę wypowiedzi (sic!), mówiła o tym Krystyna Janda, wypowiadali się nie tylko aktorzy. Kim trzeba być, aby synowi, który drży o życie ojca, wyłącznie z tytułu odmiennych, głoszonych publicznie poglądów słać takie "życzenia".
Tu wyznam: nie jestem fanem sporej części dowcipów politycznych Maćka (mam prawo tak o nim mówić bo zadebiutował jako aktor na mojej kabaretowej scenie), i choć nie odezwał się do mnie słowem przez ćwierć wieku, cenię go jako aktora i człowieka odważnego; dzisiaj łączę się z nim w jego lęku o zdrowie ojca, solidaryzuję ze wszystkimi, którzy hejterskie poczynania piętnują. Ze smutkiem myślę o tym, że współcześni Polacy, cieszący się w zamierzchłych czasach opinią narodu najbardziej tolerancyjnego w Europie, Narodu do którego emigrowali wszyscy prześladowani (Żydzi, Ormianie - tylko dwa przykłady), także wyznawcy innych religii i kultur, przepoczwarzają się w naród barbarzyńców.
Jakie są zatem przyczyny tego przeinaczania się Polaków w stado hien? Nie sposób w krótkim felietonie dokonać głębszej analizy, nie czuję się też kompetentny. Niemniej, uważam, że jedną z przyczyn naszego upadku jest fakt arogancji wobec polskiego języka. Arogancji ludzi wykształconych, tzw. twórców kultury. Przede wszystkim tych, dla których język jest podstawowym narzędziem pracy: literatów, pisarzy, dziennikarzy. Hitler dobrze wiedział, że najdelikatniejszą a zarazem najważniejszą tkanką narodu jest jego "moc" kulturowa i religijna. I w pierwszej kolejności zaczął mordować polską inteligencję i jej intelektualny dorobek. To w znacznym stopniu mu się udało, reszty dokonał sowietyzm. Powojenne pokolenie, które w ocalałych jednostkach szukały autorytetów, ludzie inteligentni (tacy zawsze się rodzą), pozbawione zostało możliwości szerszego obcowania z tymi, którzy "kulturę słowa", kulturę osobistą, codzienną, sobą reprezentowali. Lecz nawet wtedy (w czasach komuny), poza literaturą, która ma prawo do opisywania rzeczywistości używając wulgaryzmów, tworzący ją artyści szanowali nasz język. Bowiem, czym innym jest "pieprzna" rozmowa w ścisłym gronie, czym innym są powieściowe dialogi, a czym innym publiczne wypowiedzi. O tym nie chcą pamiętać współcześni twórcy.
Gorzej: z chęci zaistnienia bądź "pokazania swojej niezależności", chęci "szokowania" i dla popularności, skłonni są pauperyzować nasz język, sprowadzić go do roli mowy gawiedzi i prostaków. Pięknie o tym mówił właśnie Jerzy Sthur przed premierą "Szewców". O języku polskim. Jego potędze i dynamice. O niuansach językowych i ich czarownej mocy. Tego nie rozumieją współcześni twórcy.
Pisarka Manuela Gretkowska, "kobieta roku" w wysokich obcasach, (której poświęciłem poprzedni felieton) jest oburzona i zdegustowana tym, co w Polsce dzisiaj się dzieje. I tu - sensu largo- rozumiem ją, bo mam podobne myśli i odczucia. Niemniej w publicznych mediach komentując swoją decyzję o wyjeździe z Polski, podkreślając jednocześnie rolę i wagę kultury, bez zająknienia - rzec by można - z lekkością motylka informuje nas, że pani Krystyna Janda "została obsrana". Na miły Bóg! Co mam o tym myśleć ? Taka "wypowiedź" - moim zdaniem - bardziej uwłacza Pani Jandzie, niż ją wspiera. Czy wyobraża sobie ktoś, że są to określania których użyłby publicznie Herbert, Iwaszkiewicz, Wańkowicz, Gombrowicz, Słonimski, Miłosz, Szymborska, etc. A nawet Hłasko? Że to jest język Jarockiego, Wajdy ? Że to język ludzi kultury, sztuki? Że nasza noblistka posługuje się w wywiadach takim językiem? Ba! Nawet komunistyczni dygnitarze nie mieli śmiałości w ten sposób wypowiadać się.