Kozicka: Narciarstwo a nacjonalizm spod kontuaru

Turniej Czterech Skoczni wygrał potomek infantylnego pięćdziesięciolatka, który w roli zabobonnego fetyszysty czulił się na oczach świata do zabawkowego prosięcia.

Publikacja: 08.01.2014 11:35

Anna Kozicka-Kołaczkowska

Anna Kozicka-Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

Istnieje spora szansa, że entuzjastycznego tatusia, podczas letnich zawodów na igielicie, ujrzymy ze szczoteczką do zębów na sznurku w charakterze ukochanego, ezoterycznego Azorka. Stanowczo wybieram, godne spadkobierców duchowości śródziemnomorskiej, przeżegnanie się naszych górali w chwili ekstremalnej.

Na czoło bardziej uchwytnych czynników, składających się na sukcesy zwycięzców europejskich zawodów narciarskich, oprócz wkładu osobistego sportowców, wysuwa się pragmatyzm modyfikowanych przepisów, z których czerpie się pełnymi garściami. Akcja utrącenia Justyny Kowalczyk jest symbolicznym, historycznym i kuriozalnym tego przykładem.

W dyscyplinie skoków, za sprawą nowych reguł, można dziś przegrać skacząc o wiele dalej od konkurenta. Subiektywne wyczucie piękna, niuansów stylu, czary mary wiatru, czyli arkana punktacji tolerują nawet prasowanie skoczni odwłokiem, narty rozjechane na boki i inne improwizacje. W razie potrzeby, także w stylu nienagannym pozwalają dopatrzeć się uchybień. Kibice często nie kapują, o co chodzi. Skład sędziowski ma prawo orzec, że nie tylko krótszy skok, ale i widowiskowe ekscesy w pakiecie nie są w stanie przeszkodzić wygranej zawodnika ewidentnie najlepszego. Czysta to, europejska „równościowość". Udoskonalenie przebrzmiałej, zwyczajnej równości szans. Co nieco do myślenia daje jednak to, że w praktyce sędziowska wyrozumiałość przydarza się na ogół stronnictwu fetyszysty zabawkowego prosięcia. Efekty tej konkurencji wprawić mogą w stan rozterki. Gdy zwykła przecież, choć austriacka i niemieckojęzyczna, głupawa, dziecięca świnka bywa amuletem aż tak magicznym i skutecznym...

Ostatnio, pod kontuarem pewnej portierni zoczyłam michnikowski organ, w którym wysyłano Polaków, znaczy prawicę, do psychiatry. Nie, żebym się weń wgłębiała. W zagmatwanym wywodzie znów chodziło o to, że polski nacjonalizm wkroczył w fazę alarmującą. Po prostu, odbierałam klucz, organ pewnie dopiero co zleciał, a ja od dziecka szybko czytam, nawet z podłogi.

Za to, gdy ogląda się skoki narciarskie, to człowiek puchnie z dumy, kiedy nasz sędzia nie daje się przyłapać na polskim nacjonalizmie. Polak skacze kilka metrów dalej, a nasz twardo, swojemu najmniej punktów daje. Zawodnik stronnictwa fetyszystów zabawkowego prosięcia miota się w powietrzu, chybocze, rozpaczliwie rozjeżdża na boki nogami - punktów od swoich dostaje od groma, jakby się nie miotał, nie chybotał i nie rozjeżdżał, a od Polaka też ma nie mniej bogato.

Co więcej, absolutny brak nacjonalizmu wykazuje nie tylko nasz sędzia, lecz cała polska ekipa. Trenerzy, ze cztery – strzelam – pensjonaty alpejskie pełne działaczy i nacjonalizmu nie uświadczysz! Żadnych dyskusji, protestów oraz hojne ocenki konkurencji. Stronnictwo zabawkowych prosiąt szoruje skocznię odwłokiem, wygrywa, a tu nawet niezależny komentator TVP jakby nie sportowy, lecz kabaretowy, czyli ani mru mru. Po prostu, jakby nalot kultury europejskiej procentuje. Może też i tam, gdzie nasi kwaterują, wyżej wspomniany organ spada z kontuaru.

Chciałoby się ujrzeć w TVP na własne oczy tych naszych enigmatycznych sędziów i działaczy. Powiedzmy, w ramach przerywnika od patologicznego miętoszenia, jak dotąd ponad osiem okrągłych dób, pijanych kierowców, którzy i tak bimbają sobie na ten cyrk pozorów. A wypytać ich o imiona i nazwiska, tajniki, Tajnera i arkana sztuki sędziowania, o punkty, przepisy, zasady protestów, bo to światowcy i spece nie lada muszą być. Spolegliwi. Nawet Justynę poświęcą dla zgody w kochającej się, europejskiej rodzinie. Wspaniałomyślni. Odstąpią innym nacjom szansę sędziowania w Turnieju Czterech Skoczni. A co tam, niech sobie ludzie posędziują, skoro im tak zależy.

Dzięki takim przykładom można prawdziwie postępowo, równościowo i niezaściankowo pojąć tę zamarłą ciszę, gdy gdzieś w Europie suną skocznią Polak, Słoweniec, Czech, a polskich kibiców zabraknie. Zawodnicy ze swojej strony, być może i liczą wtedy choćby na skromne wiwaty. Ale figa. Zapyzienie, jak nie przymierzając w Zakopanem, czy Wiśle, gdzie polscy nacjonaliści kibicują konkurencji w karnawałowej euforii, w Europie nie przejdzie.

Dla zwalczenia nacjonalizmu, który jak wiadomo, zawsze grubą, czerwoną krechą łączył się z faszyzmem, nigdy dość starań. Czy nie warto więc, w ślad za sędziami oraz działaczami, i do Zakopanego i do Wisły przeszczepić nieco europejskiej kultury fetyszystów zabawkowej świnki? W dopingu skupić się wyłącznie na entuzjazmie dla drużyn ich stronnictwa, a milczeć, gdy startują nasi. Uszy płoną ze szczęścia na myśl, ile komplementów trafiłoby się nam wtedy pod kontuarem.

felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Jak uwolnić Andrzeja Poczobuta? Musimy zacząć działać
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa Ukraina–USA, czyli jak nie stracić własnego kraju