Mosty dzielą. To wie każdy, zwłaszcza ten, kto mieszka po drugiej stronie rzeki, a tym bardziej wtedy, gdy rzeczonego mostu nie ma. Dlaczego nie ma? Bo się spalił! Takie rzeczy się zdarzają. Nie ma, zdawałoby się, większych powodów, by się martwić. Most na pewno zostanie naprawiony i za chwil parę już będzie można bezpiecznie przeprawiać się na drugą stronę.
Ułamek kosztów
Ktoś dociekliwy zapyta: „Kto za to zapłaci?". Odpowiedź nasuwa się sama – za wszystko zapłaci firma ubezpieczeniowa. Ale tu pojawia się problem. Pokryje i owszem, ale jedynie ułamek – i to niewielki – kosztów, które trzeba będzie ponieść na odbudowę mostu.
Przez wyrozumiałość nie powinniśmy tutaj wspominać o wszelkich innych poniesionych kosztach i stratach, i tych, które poniosą w okresie remontu osoby trzecie – np. zwiększone koszty dojazdu do pracy, wpływ na PKB spowodowany spóźnieniami do pracy, problemy z łącznością, bo spaliły się światłowody (należące do wojska?!), i inne, których w tym artykule nie wymienimy.
Wyremontowanie warszawskiego mostu Łazienkowskiego potrwa zapewne ponad rok i kosztować będzie, według ostatnich szacunków, ponad 130 mln zł. Ubezpieczyciel wypłaci odszkodowanie do limitu polisy, czyli – jak podaje prasa – do 4 mln zł. Z prostego porównania wynika, iż prawie cały koszt odbudowy poniesie właściciel obiektu, czyli Urząd Miasta Warszawy, lub budżet państwa, czyli podatnik.
Pojawia się pytanie, dlaczego majątek miasta ubezpieczono na tak niską kwotę, a mówiąc bardzo bezpośrednio – nie ubezpieczono. Otóż, ze względu na ograniczenia budżetu, którym dysponuje miasto, i ustawę o przetargach publicznych, która preferuje najtańszą ofertę oraz konkurencję na rynku ubezpieczeniowym. Ubezpieczyciel zaoferował najtańszą polisę i miasto ją kupiło. Jedyny problem, jaki powstał, to ten, że ubezpieczyciel dostosował warunki odpowiedzialności do ceny i zawęził warunki polisy w taki sposób, by składka zabezpieczyła jego ekspozycję ryzyka.