Najbardziej osłabiona będzie jednak Europa, choć jeszcze o tym nie wie. Ta wojna unicestwia bowiem jej obraz – pieczołowicie budowany od powojennych rojeń jej „ojców założycieli”, od traktatu rzymskiego ustanawiającego EWG, aż po czasy dzisiejsze – jako luźnego stowarzyszenia przyjaznych państw, przed którymi nie stoją wyzwania egzystencjalne przekraczające troskę o rozwój gospodarczy, pomyślność obywateli i umiarkowanie hojną pomoc uboższym narodom.

Czytaj więcej

Jerzy Surdykowski: Chłopcy malowani

Ta okrutna wojna uświadamia nam to, co od początku było oczywiste, choć zarówno „ojcowie założyciele” Europy, jak i zwykli obywatele z uporem strusia ukrywającego głowę w piasku usiłowali tego nie dostrzegać: zagrożenia nadejdą i będziemy musieli się z nimi uporać lub marnie zginąć. Taki też sielsko-anielski obraz Europy mieli przed oczyma Putin i jego ludzie, gdy rozpoczynali wojnę, która miała potrwać dwa tygodnie najwyżej. Europa to kolos na glinianych nogach; wywindowała swój dobrobyt, ale nie potrafi podejmować decyzji ani tym bardziej się bronić, nie posiada armii i sprawnego rządu, uzależniona od rosyjskich surowców jak od tlenu. „A ile dywizji ma papież?” – jak 80 lat temu przytomnie pytał Stalin.

Europa i tak zachowała się wspaniale: wyciągnęła z szafy swoje przyrdzewiałe strzelby, przypomniała sobie, że w podstawowych sprawach trzeba być jednomyślnym. Ale uratowała nas (na razie?) Ameryka, przełamując obawy przed dostarczaniem Ukraińcom ciężkiej broni. Gdyby nie Biden, rosyjskie czołgi byłyby już w Warszawie, a może i Berlinie.

Potrzebujemy Europy, która jest mocarstwem nie tylko w wymiarze gospodarczym i ludnościowym. Nie może ona dalej funkcjonować jako rozlazła Unia, gdzie podjęcie ważniejszej decyzji wymaga budowania jednomyślności przez osłabiające kompromisy. Musi być to Europa uzbrojona: tak wobec wroga, jak i wobec cywilizacyjnych wyzwań. Nie może to być luźny związek państw, w którym jedno kombinuje, jak oszukać drugie. Zarówno żądanie reparacji od Niemiec, jak też przekonanie o równoprawnym miejscu dla dyktatorów nieuznających demokracji i trójpodziału władz muszą należeć do bezpowrotnej przeszłości. Podobnie jak pełen pychy paternalizm wobec „tych państewek” na wschodzie.