Przyznam się państwu do wstydliwej słabości. Lubię amerykańskie sitcomy. A jednym z moich ulubionych jest „Jak poznałem waszą matkę”. Opowieść o życiowych perypetiach pięciorga przyjaciół z Nowego Jorku w pierwszych latach XXI stulecia. Kto nie widział, niech żałuje, a kto oglądał, wie, że tylko mistrz gatunku potrafi zmieścić tyle błyskotliwych żartów w 20-minutowym odcinku.
Zdecydowanie najbardziej wyrazistym bohaterem serialu jest niejaki Barney Stinson, świetnie zagrany przez Neila Patricka Harrisa. Niepoprawny podrywacz, z zamiłowaniem do luksusu, w dziwaczny sposób interpretujący świat (twierdzi np., że cyborg morderca był w „Terminatorze” bohaterem pozytywnym). Oczywiście Barney traktuje kobiety przedmiotowo, ale jakże pomysłowe i zabawne były jego podboje. Choćby wtedy, gdy np. tworzy specjalnie na randkę swoje hasło w Wikipedii!
Kara za nudę jest mniej dotkliwa niż za żarty z niewłaściwych osób
Niestety, dziś by to nie przeszło. Nikogo nie przekonuje już argument, że to tylko konwencja. Świat jest dziś zbyt serio na zabawną komedię. Wśród bohaterów muszą być mniejszości (etniczne i seksualne), z których, rzecz jasna, nie wolno się śmiać. Seksistowskie żarty też są zabronione. Podobnie jak te z wyglądu. Więc co nam pozostaje? Bezbrzeżna nuda. Jak w słynnym monologu inżyniera Mamonia z „Rejsu”. Tyle że z amerykańskim aktorem, a nie polskim, w roli głównej.
Można się o tym przekonać, oglądając nowy serial Netfliksa „Singiel w Nowym Jorku”, który wyraźnie nawiązuje do „Jak poznałem waszą matkę”. Neil Patrick Harris znowu bryluje na ekranie, tyle że w tym wypadku jest gejem (tak jak w rzeczywistości). Wszystko jest tu szlachetne i zgodne z kanonami politycznej poprawności. Tylko że nie da się tego oglądać. Podobnie jak równie poprawnej produkcji „Jak poznałam twojego ojca” (dzieła ekipy „Jak poznałem waszą matkę”).