Biblijna przypowieść o miłosiernym Samarytaninie służy za umoralniającą czytankę, ale nie oddaje głębi – nieraz gorzkiej i okrutnej – stosunków między miłosiernym a tym, do którego miłosierdzie jest kierowane. Milczy bowiem o rozmowie między Samarytaninem i bezimiennym wieśniakiem, który za pieniądze podjął się opieki nad rannym. A mógł być ów przechodzień – targując się o wynagrodzenie – chciwym i niemiłosiernym. Nie wiadomo, jakich argumentów, a może i sztuczek użył Samarytanin, aby go przekonać i ułagodzić. Jak zawsze w przypowieściach prawdę przesłania milczenie, a kaznodzieje głoszą tylko morały wyświechtane od powszechnego nadużycia.
Tak jest i w nowszej przypowieści gazetowo-internetowej o zakonnicach znęcających się nad podopiecznymi w domu pomocy społecznej dla niepełnosprawnych intelektualnie dzieci w Jordanowie. Jedni, z ojcem (przepraszam, to nie mój ojciec) Rydzykiem na czele, grzmią, że to antykościelny atak lewicy i bezbożnictwa. Inni – liczniejsi – pomstują na kamienne serca pod habitami. Wszystko to – używając niezapomnianej definicji księdza Tischnera – g… prawda. Każdy psycholog wie, że niepełnosprawni intelektualnie, a zwłaszcza dzieci, to trudni i niewdzięczni podopieczni. Trzeba umiejętności i treningu, aby wiedzieć, kiedy użyć farmakologii, a kiedy perswazyjnych sztuczek. A wielebne siostrzyczki wyposażone są tylko w dobrą wolę i katechizmowe czytanki o miłosierdziu. Nie mogą więc pojąć, dlaczego podopieczni reagują złością. Może dzieci są złe i zdeprawowane? A może to diabelskie sztuczki? Tak agresja rodzi agresję i na placu boju pozostają tylko kompletnie zagubione zakonnice i rozgniewana publika rozładowująca na obwinionych swoje własne frustracje. Tylko ci, którzy o wszystkim decydowali i wpuścili siostry w sytuację, której nie mogły sprostać, pozostają nieskalani. Nie tylko w sprawach opiekuńczych i kościelnych, niestety.
Czytaj więcej
Solidaryzuje się z oprawcami, szczepienia na covid nazywa eksperymentem, a kryzys klimatyczny wymyślonym problemem, i nadal pozostaje kuratorem oświaty.
Efekt jest taki, że teraz po domach opieki w Małopolsce chodzi komisja i zadaje pensjonariuszom pytanie jak w tytule. Nie, nie biją, przynajmniej u mnie. Sam jestem bowiem mieszkańcem domu pomocy im. Helclów w Krakowie i do tego zadowolonym. Nie mogę wymagać od rodziny, by wzięła sobie na kark dziadygę mającego podstawowe kłopoty z poruszaniem się.