Czy Jarosława Marka Rymkiewicza zawłaszczyło środowisko uznające się za jedynego depozytariusza polskości i patriotyzmu? Nie byłoby to stwierdzenie trafne, bo nawet jeśli można było odnieść takie wrażenie, to stało się to nie tylko przy pełnej akceptacji zmarłego właśnie poety z Milanówka, ale wręcz przy jego aktywnej współpracy. Rymkiewicz chciał zostać zawłaszczony, jednocześnie zapewne znakomicie zdając sobie sprawę, jak powierzchowną naturę ma to zawłaszczenie. Powierzchowność – to słowo będzie się tu często pojawiać.
Żubr ryknął i popędził
Rymkiewicz – apologeta szaleństwa, nagiej siły, bezsensownej śmierci, czyli wszystkiego, co w jakiś sposób fatalnie naznaczyło polską historię i jest immanentną częścią polskiej natury – wymykał się swoim wielbicielom z kręgów obecnej władzy. Można było wręcz odnieść wrażenie, że wielu z nich nie czytało ani jego wierszy, ani jego ostatnich książek. Gdyby czytali, odnaleźliby w nich nietzscheańską w duchu pochwałę samospalenia narodowego, poprzedzonego buntem przeciwko najeźdźcy, okupantowi, porządkowi i nawet własnej władzy. Krótko mówiąc – Rymkiewicz prawdziwy nie mógłby być sojusznikiem obecnie rządzących.
Czytaj więcej
W wieku 86 lat zmarł Jarosław Marek Rymkiewicz, jeden z najwybitniejszych pisarzy polskich, dramaturg, poeta, eseista, tłumacz.
W symbolicznym pojedynku Jana Zamoyskiego z Samuelem Zborowskim pisarz bez wahania wziął stronę Zborowskiego – podobnie jak Słowacki w swoim dramacie z lat 40. XIX w. – tymczasem rząd PiS, szczególnie kierowany przez antycharyzmatycznego technokratę Morawieckiego, byłby dzisiaj zdecydowanie uosobieniem Zamoyskiego. Z zachowaniem, rzecz jasna, proporcji, bo porównując efekty i umiejętności kanclerza Rzeczypospolitej z osiągnięciami pana premiera, można srodze obrazić tego pierwszego.
Tak się składa, że pisałem o Rymkiewiczu w „Rzeczpospolitej" już kilka razy – dawno temu, w latach 2011 i 2013. W obu przypadkach pretekstem była polityczna aktywność poety. Rymkiewicz bowiem postanowił przekuwać swoje idee na konkretny polityczny język, jednoznacznie obstawiając PiS i Jarosława Kaczyńskiego. Stąd słynne słowa, wypowiedziane zresztą w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" właśnie, że prezes PiS ugryzł polskiego żubra w dupę i zmusił go do ruszenia się. Te słowa wypowiedział poeta w sierpniu 2007 r., niedługo przed sromotną przegraną PiS w przyspieszonych wyborach, której zresztą nie przewidywał.