Kiedy w trakcie rządów Angeli Merkel coraz bardziej zaczęto zdawać sobie sprawę z tego, jak niepomiernie wzrosło znaczenie Niemiec w Europie i że istniejąca jeszcze w latach 90. XX wieku równowaga między Paryżem, Berlinem i Londynem odeszła całkiem w przeszłość, zaczęto szukać nowych pojęć pozwalających, mniej lub bardziej trafnie, nazwać tę zmieniającą się rolę Niemiec. Mówiono więc o Niemczech jako hegemonie mimo woli, hegemonie nieodzownym, hegemonie średniej skali, hegemonie europejskiej odpowiedzialności i tak dalej…
Problemem tych wszystkich pojęć było to, że starały się złagodzić lub zakamuflować to, co było istotą nowej niemieckiej roli, mianowicie dominację Niemiec nad kontynentem. W istocie bowiem za czasów Angeli Merkel Niemcy stały się mistrzami ukrytego wpływu w Europie.
Ten swój wpływ Niemcy wywierają dzięki silnej obecności w unijnych instytucjach oraz za sprawą potężnych mechanizmów, które stają się, nie bez udziału Berlina, istotą europejskiej integracji. Do takich mechanizmów należy wspólna waluta euro, a w ostatnim czasie także unijna polityka klimatyczno-energetyczna i sankcjonowane prawnie, choć pozatraktatowe, różne warunkowości w redystrybucji unijnych środków.
W świetle tego mistrzowskiego ukrywania wpływów pewną zagadkę stanowi w dalszym ciągu przypadek Nord Streamu. W tej kwestii akurat Berlin zdecydował się na całkiem otwarte, można powiedzieć wręcz bezwstydne, działania, uznając, że nie musi tutaj wcale ukrywać swoich intencji. Ostentacyjną jawność oraz determinację w realizacji niemiecko-rosyjskiego projektu gazowego można tłumaczyć tym, że właśnie w tej sprawie Berlin chciał wyraźnie, bez osłony, pokazać, że polityka wschodnia jest w Europie domeną niemieckich interesów.