W ostatnich tygodniach minister obrony narodowej podjął wiele ważkich kroków dotyczących Marynarki Wojennej. Decyzje te rezygnacja z modernizacji amerykańskich fregat typu Olivier Hazard Perry i korwet rakietowych typu Tarantul II oraz wstrzymanie budowy korwety Gawron zmuszają do postawienia dwóch pytań: strategicznego, odnoszącego się do rządowej (a nie tylko ministerialnej) wizji obecności Polski na morzu, oraz szczegółowego, dotyczącego jednego okrętu.
Bez polskiej bandery
Sprawę pierwszą sprowadzić można do kwestii: co dalej z polską Marynarką Wojenną? Rezygnacja z realizacji przedsięwzięć nieperspektywicznych jest niewątpliwie zasadna i przynosząca oszczędności. Nie rozwiązuje jednak dramatycznego stanu floty, której siły okrętowe kurczą się i w krótkim czasie zdolne będą do wykonywania jedynie funkcji ceremonialno-symbolicznych. Gdyby marynarka była jedynie elementem systemu obrony wybrzeża, to w obecnej architekturze bezpieczeństwa europejskiego podejście takie można by nawet uznać za słuszne. Sprowadzanie zadań floty jedynie do obrony wybrzeża to jednak graniczące z fundamentalnym błędem uproszczenia. Flota przeznaczona jest do ochrony interesów państwa na morzu. Te zaś, podobnie jak morskie interesy naszych europejskich sojuszników z NATO i partnerów z Unii, od co najmniej dwóch dekad przesuwają się na południe: Morze Śródziemne, Morze Czerwone, Zatokę Adeńską. Dla Europy będącej w coraz większym stopniu jednolitą przestrzenią gospodarczą, a więc również dla Polski, kwestią o znaczeniu pierwszorzędnym jest bowiem utrzymanie stabilności i ochrona przed rozlicznymi zagrożeniami morskich linii komunikacyjnych, przede wszystkim zapewniających połączenie z Dalekim Wschodem i rynkiem amerykańskim.
W takim ujęciu Polska Marynarka Wojenna bez okrętów zdolnych do wyjścia i skutecznego działania poza Bałtykiem to utrata przez państwo zdolności do uczestniczenia we wspólnych sojuszniczych przedsięwzięciach. Jest to tożsame z rezygnacją z całego szerokiego wachlarza korzyści politycznych. Upraszczając: brak polskiej bandery w zespołach międzynarodowych w bezpośredni sposób przekłada się na spadek, jeżeli nie wiarygodności, to z pewnością prestiżu Polski. Jak bowiem interpretować sytuację, w której sprawujące prezydencję w Unii państwo, mające ambicje istotnego wpływania na pewne kierunki wspólnej polityki, nie jest w stanie wydzielić okrętu do udziału w operacji „Atalanta" pierwszym morskim zbrojnym przedsięwzięciu tejże Unii?
Dyplomatyczne wsparcie
Należy zerwać z kontynentalną tradycją postrzegania floty jedynie w kategoriach wojskowych, jako rodzaju sił zbrojnych. Marynarka Wojenna z powodzeniem zdolna jest bowiem do odgrywania również roli policyjnej i co niezmiernie ważne dyplomatycznej. We wprawnych rękach nawet pojedynczy okręt manewrujący we właściwym miejscu i czasie to wysoce skuteczne narzędzie wsparcia polityki państwa, odgrywające rolę większą nawet niż kilka tysięcy żołnierzy rozmieszczonych u stóp Hindukuszu.
Jak wygląda realizacja przez flotę funkcji dyplomatycznej, doskonale pokazały ostatnie „wielkie ewakuacje" cudzoziemców z Libii. Prócz okrętów państw z regionu pojawiły się tam bowiem jednostki pod banderą Indii, Chińskiej Republiki Ludowej oraz Korei Południowej. Tak właśnie wygląda, poprzez demonstrowanie zdolności do ochrony narodowych interesów, aktywne wsparcie polityki państwa przez flotę wojenną. Czy w istocie chcemy się takiej możliwości pozbawić?