Dziś nikt żadnych kartek się nie spodziewa, ale „cud” natychmiast uruchomił lawinę pytań dotyczących roli państwa w gospodarce. Zwłaszcza zaś polityki konkurencji oraz wpływu regulacji, w tym sztucznego zaniżania cen, na inflację.
W związku z publikacją danych o inflacji pojawiło się wiele szacunków dotyczących „prawdziwej inflacji”. Już dwa tygodnie temu Janusz Jankowiak w tekście „Nieprzyjemne koszty manipulacji” („Rzeczpospolita” 21.09.2023 r.) szacował, że po wyeliminowaniu sztucznych „promocji”, w tym manipulacji cenami paliw, ścieżka inflacyjna przesunęłaby się nam w IV kwartale tego roku w górę o ok. 2,3 pkt proc.
Tymczasem zapewne całkowicie przypadkowo trzy nadzwyczajne „promocje” wydarzyły się we wrześniu, a więc wpłynęły na spadek inflacji o 0,4 proc. w porównaniu z sierpniem, a roczny wskaźnik CPI spadł z 10,1 do 8,2 proc., według wstępnego odczytu GUS.
Pierwsza z tych „promocji” to wsteczne obniżenie rachunków za energię elektryczną dla gospodarstw domowych. Choć ma ona charakter 12-proc. upustu, który będzie z klientami rozliczany po zakończeniu roku kalendarzowego, to GUS w bezprecedensowy sposób uwzględnił ją w danych za wrzesień. Druga promocja dotyczy „darmowych” leków dla dzieci i osób starszych. W tym przypadku GUS też pospieszył się i od razu, a nie jak zwykle w lutym, zmienił strukturę koszyka CPI. Bez tych dwóch zmian, w których GUS wykazał się daleko idącą nadgorliwością, inflacja byłaby wyższa o ok. 0,5 proc.
To jednak nic w porównaniu z trzecią promocją, wynikającą z zaniżonych cen paliw. To ona ma relatywnie największy wpływ na wskaźnik inflacji CPI. Do oceny pozostaje decyzja monopolisty, który zdecydował się na obniżkę hurtowych cen paliw prawie o 20 proc., podczas gdy cena powinna wzrosnąć, bo cena surowca wzrosła o 12 proc., a kurs dolara do złotego – o prawie 8 proc.