Skokowy wzrost przychodów i rosnące inwestycje – górnictwo węgla kamiennego zdaje się przeżywać dawno niewidziany boom. Bumech, który kupił od Czechów dołującą kopalnię Silesia, złapał Pana Boga za nogi, co widać po ponad 20-krotnym wzroście kursu akcji raptem w rok. Do tego dodajmy obrazki ludzi stojących w kolejkach po węgiel na zimę. Kopalnie, które były bankrutami, nagle odetchnęły.
Ceny surowców energetycznych, w tym ropy, gazu i węgla, najpierw wywindował koniec pandemii i gwałtowny skok popytu z nim związany, potem zaś ograniczenie dostaw z Rosji po jej agresji na Ukrainę. W Europie koszt tony węgla wynosił nawet 400 dol. za tonę, podczas gdy w sierpniu 2020 r. było to tylko 50 dol.
Czytaj więcej
Tak jak z ataku zimy nie należy wysnuwać wniosku, że nadchodzi epoka lodowcowa, tak boom na węgiel nie świadczy o jego renesansie. Polskie kopalnie nie mają przyszłości.
Dla słabnących kopalń, latami borykających się z milionami ton niesprzedanego węgla na hałdach, kryzys energetyczny był darem niebios. Węgiel zniknął w okamgnieniu, a do kas zaczęła wartko płynąć życiodajna gotówka. Politycy Zjednoczonej Prawicy mogą teraz przywdziać szaty uzdrowicieli górnictwa. Wicepremier Jacek Sasin nie tak dawno przekonywał, że rząd je odbudowuje „po latach wygaszania” i to „zasługa rządów PiS, że w ogóle mamy jeszcze dziś wydobycie węgla”.
Czy naprawdę politycy w to wierzą? Wierzą w przyszłość węgla? Nie sądzę. Przecież widzą, jakie są tendencje na świecie, że od polityki klimatycznej nie ma ucieczki, że banki nie chcą dawać kredytów na inwestycje w kopalnie, a te w Polsce są głębokie (w efekcie koszt wydobycia jest wysoki), zdekapitalizowane i anachronicznie zarządzane. Zaniechania, także PiS, są zbyt wielkie. Wielką reformę rządu AWS-UW sprzed 20 lat szybko zarzucono.