Nie oszukujmy się, standardowe narzędzia raczej zawiodły, mimo że premier i jego ministrowie używali ich z ogromną energią i zręcznością. Zawiodły apele do sklepów, aby nie podnosiły cen (wraz z sugestią, że w wyniku decyzji rządu ceny powinny spaść, więc jeśli rosną, to jest to tylko spisek chciwych sklepikarzy). Zawiodły tarcze antyinflacyjne, które mogłyby się teraz stać przedmiotem żartów, gdyby nie to, że nikomu nie jest do śmiechu. Zawiódł celny argument, że skoro płace rosną szybciej od cen, to tak jakby nie było żadnej inflacji. No i zaczyna już chyba zawodzić ostatnia broń z arsenału środków konwencjonalnych, czyli powtarzana w kółko teza, że za całą inflację odpowiada podstępny wróg (do marca Tusk i Unia Europejska, od marca Putin i Rosja).
Skoro zawiodły narzędzia standardowe, trzeba sięgnąć po niestandardowe. Według wiarygodnych źródeł, już wkrótce rząd ogłosi nową strategię walki z inflacją: ze zdwojoną siłą zacznie odprawiać modły o to, by po letnim szczycie inflacja sama z siebie gwałtownie spadła. Jeśli taki cud rzeczywiście nastąpi, obecna polityka nabierze sensu (nie przejmować się wzrostem cen, zwiększać wydatki, ukrywając je po różnych funduszach, rezygnować z części dochodów podatkowych, wspólnie z NBP finansować deficyt wzrostem długu i podaży pieniądza, przede wszystkim dbając o to, żeby się elektorat nie obraził).
No cóż, przecież cuda się zdarzają. Premier, jako historyk z wykształcenia, świetnie pamięta Cud nad Wisłą, kiedy to już, już triumfująca Armia Czerwona została rozbita i przegnana z kraju. Skoro udało się wtedy z bolszewikami, dlaczego nie ma się udać teraz z inflacją?
Niestety, sytuacja jest obecnie nieco inna. Cud nad Wisłą był takim cudem, na który nasz kraj solidnie zapracował. Warunki były korzystne: bolszewicka ofensywa już słabła, a w dodatku wróg popełnił szereg błędów, mylnie zakładając, że Polska jest na skraju załamania. Wzmocniona francuskimi dostawami sprzętu polska armia zaczynała mieć wyraźną przewagę nad przeciwnikiem. Dowództwo opracowało plan zdecydowanego kontruderzenia. A rząd wezwał kraj do pełnej mobilizacji, nie wahając się informować, jak wielkie jest zagrożenie.
A jak wygląda sytuacja dzisiaj? Presja inflacyjna będzie nadal narastać. Żeby sprawę pogorszyć, tym razem to nie wróg, ale nasz własny rząd popełnił błędy, przez całe lata beztrosko stymulując popyt, a nie umiejąc jednocześnie doprowadzić do wzrostu inwestycji i podaży pracy. Presja inflacyjna pojawiła się więc jeszcze przed wybuchem pandemii, choć wojna w Ukrainie podniosła ją do kwadratu. Co gorsza, zamiast wzmacniać nasze siły, władze je dziś osłabiają. Przez niemal rok, z sobie tylko znanych przyczyn, nie sięgały po dostępną pomoc finansową z Unii. Zamiast spójnego planu walki z inflacją mamy sytuację, w której antyinflacyjne działania banku centralnego są neutralizowane przez proinflacyjną politykę rządu gotowego robić wszystko, byle nie stracić poparcia swoich wyborców. A co najważniejsze, zamiast ostrzegać przed ryzykiem pojawienia się spirali inflacyjnej grożącej kompletną destabilizacją gospodarki, rząd opowiada bajki o świetnym stanie finansów i o tym, że inflacja już wkrótce sama z siebie spadnie.