Na otwarcie wykonał wiązankę swoich hitów, ale widać było, że po scenie porusza się z trudem. Wokalnie wspomaga go długonoga Debbie Davis, nazbyt odciągająca uwagę od gwiazdy wieczoru. Usłyszeliśmy przeboje i tematy, w których Al Jarreau zawsze zaskakiwał wokalizami, naśladując różne instrumenty.
Był słynny temat „Tak Five”, który zaśpiewany pierwszy raz na płycie „Look To The Rainbow” przyniósł mu pierwszą w karierze nagrodę Grammy. Nie rozwinął go co prawda do ekstatycznego finału jak kiedyś, ale zaśpiewał scatem wyczekiwane chyba przez wszystkich solo. Pozwolił też perkusiście i basiście na krótkie solówki, wykorzystując ten czas na odpoczynek.
Do czasów świetności nawiązał przebojem „We’re In This Love Together”, wyciągając wysoko unisono z saksofonistą Joe Turano, szefem muzycznym zespołu. – To miło występować z kimś, kto mieszkał na twojej ulicy i chodził z tobą do tego samego kościoła – powiedział o nim.
Lepiej wypadła środkowa część koncertu bez Debbie Davis, a kulminacyjnym momentem był standard „Midnight Sun” z najbardziej jazzowej płyty „Accentuate The Positive”.
W finale wysłuchaliśmy ujmującej bossa novy „Mas Que Nada” Jorge Bena. Jak artysta powiedział w jednym z wywiadów, nadal marzy mu się „brazylijska” płyta. Będziemy na nią czekać. Już z bukietem kwiatów w dłoni, na bis, zaśpiewał jedną z najpiękniejszych ballad Joe Zawinula „A Remark You Made”.