- Poddałam się terapii przez muzykę, która pozwoliła mi wrócić do normalnego, aktywnego życia. Leżąc wiele miesięcy na szpitalnym łóżku, zaczęłam pisać słowa piosenek, wymyślać melodie. Później nauczyłam się grać na gitarze - powiedziała w rozmowie z „Rz".
W szpitalu nagrała swój pierwszy album „Some Lessons: The Bedroom Sessions". Niektóre z tych utworów znalazły się później na płycie „Worrisome Heart", dzięki której dowiedział się o niej świat. Wokalistka zaczęła występować na najważniejszych festiwalach. Podbijała publiczność zmysłowym głosem, delikatnym śpiewem, któremu towarzyszył kameralny akompaniament. Potrafiła wokół sceny stworzyć własny świat. Nikt nie oparł się jej urokowi. Na scenę wchodziła powoli, o lasce, schodziła zwycięska, unoszona owacjami. Iluż rozkochała w sobie fanów!
A jednak postanowiła na chwilę wycofać się z aktywnego życia koncertowego. Napisała kilkanaście nowych piosenek, a ich aranżację powierzyła Heitorowi Pereirze. Brazylijczyk ma na koncie Grammy za aranżację tematu dla duetu Sting/Chris Botti. Pereira został producentem albumu i wykreował subtelne brzmienie z delikatną nutką bossa novy i world music.
Inspiracją dla nowego albumu były podróże. - Te piosenki zawierają impresje z wielu kultur i regionów świata, z marokańskiej pustyni, ulic Lizbony, tango-barów Buenos Aires i brazylijskich plaż - mówi autorka.
Album rozpoczyna radosna melodia „Mira" przeniesiona, o dziwo, z biednej dzielnicy Rio. Tak sugeruje teledysk do piosenki rozgrywający się na kolorowych ulicach wśród roześmianych dzieci z romantycznym finałem na plaży. „Amalia" opiewa radość o poranku, banalne? Ale Melody śpiewa tak, że nie tylko podśpiewuje się razem z nią, ale i kołysze do rytmu.
W piosence „So We Meet Again My Heartache" znajdziemy odrobinę zadumy, tęsknoty za utraconą miłością. Melody Gardot śpiewa tak rzewnie, że chciałoby się ją pocieszyć. Przecież chciałaby tylko wesprzeć głowę na przyjaznym ramieniu.
Znajdziemy tu także hymn poświęcony Lizbonie. Rozpoczynające utwór dzwony, zapewne z jednego z kościołów portugalskiej stolicy, przenoszą nas do miasta marzeń. To także zasługa Pereiry, prawdziwy majstersztyk aranżacji z instrumentacją tak oszczędną, jak tylko można sobie wyobrazić. Pomrukujący bas, szurające po bębnach szczoteczki, ledwo zarysowane akordy gitary, muskana klawiatura fortepianu, mistrzowska pointa w postaci duetu Gardot - Pereira i kilka dźwięków portugalskiej gitary na koniec.