Pianista Artur Dutkiewicz pełni opiekę artystyczną nad przedsięwzięciem, które dziesięć lat temu zapoczątkowali urzędnicy dzielnicy Bielany: Wanda Górska i Jarosław Bobin. Jednak to zaangażowanie proboszcza ks. Wojciecha Drozdowicza, który udostępnił historyczne podziemia kościoła w Lasku Bielańskim i sprawna organizacja Agencji Koncertowej PianoArt uczyniła z cyklu wydarzenie na jazzowej mapie Warszawy.
W Podziemiach Kamedulskich występowała czołówka polskiego jazzu m.in.: Zbigniew Namysłowski, Jan Ptaszyn Wróblewski, Tomasz Szukalski, Janusz Muniak, Andrzej Jagodziński, Włodzimierz Nahorny, Aga Zaryan, Jarosław Śmietana i młodzi jazzmani z Adamem Bałdychem na czele.
Swobodna atmosfera
Czwartkowy koncert przyjął formę pikniku w swobodnej atmosferze, a publiczność witali saksofoniści grający wśród świątków ustawionych w zagrodzie osiołka Franciszka, znanego z dorocznych szopek. Tłumnie przybyli fani jazzu nie zmieścili się w Podziemiach, dlatego przygotowano ekran z projekcją tego, co działo się na scenie. Nie obyło się bez podziękowań i gratulacji w części oficjalnej, aż wreszcie Podziemiami zawładnęli muzycy: trio Artura Dutkiewicza. Po dwóch utworach ze znakomitego albumu „Prana” pianista zaprosił wokalistę Jorgosa Skoliasa. Dysponujący mocnym głosem, który prowadzący Tomasz Tłuczkiewicz porównał do Jamesa Browna, Skolias improwizował scatem i zaśpiewał tradycyjną grecką piosenkę, a także teksty napisane do kompozycji Dutkiewicza. Na koniec muzycy wykonali „Little Wing” Jimiego Hendriksa z partią wokalną Skoliasa.
Jest w Polsce hammondzistów wielu, ale żaden nie cieszy się taką estymą jak Wojciech Karolak. Jego trio z saksofonistą Tomaszem Grzegorskim i perkusistą Arkiem Skolikiem wystąpiło w drugiej części wieczoru. Kiedy do tria dołączył Stanisław Soyka, jazzmani sypnęli standardami, jak z rękawa. Repertuar ustalany był na bieżąco w dwustronnych konsultacjach Karolak – Soyka.
W finale wieczoru na scenie pojawił się wielki tort z okolicznościowym napisem „10-lecie jazzu w Podziemiach Kamedulskich”, z którego każdy dostał kawałek. I tak sympatyczna atmosfera tworzona przez prawdziwych miłośników jazzu stała się wręcz rodzinna. Jazz zstąpił w Podziemia i jest mu tam bardzo dobrze.