Przez lata widywaliśmy się w radiu właściwie co tydzień. W warszawskim Radiu Kampus najpierw prowadziliśmy audycje tuż po sobie, a później, przez wiele lat, nasze programy dzieliła jeszcze jedna godzinna audycja, ale Mike często czekał. Czasem na nas, by pogadać o muzyce, a może tylko zobaczyć, co zagramy z rapowych nowości. A czasem czekał dlatego, że prowadzący program między nami nie przychodził, a on – w niezrozumiały dla mnie z początku sposób – poczuwał się do obowiązku, by grać tę godzinę za niego. I dociągnąć muzykę do momentu, aż my pojawimy się w studiu. Choć nikt mu tego oczywiście nie kazał.
W rebeliancko robionym Radiu Kampus każdy inny w takich sytuacjach po prostu włącza tzw. playlistę, czyli muzykę przygotowaną przez szefa muzycznego. Ktoś pomyśli, że Mike zostawał, bo po prostu lubił grać. Oczywiście, tyle że on przychodził do radia, by grać przez godzinę – swoją godzinę. Bo uwielbiał miksować, więc specjalnie przygotowywał sobie godzinny set, a często łączył ze sobą dwa numery w tzw. mashupy. Wszystko miał zazwyczaj dokładnie zaplanowane. I widać było, że wcale nie potrzebuje tej drugiej, dodatkowej godziny.
Czytaj więcej
O śmierci Michaela Moritza poinformowało Radio Kampus, z którym amerykański dziennikarz muzyczny był związany od 2014 roku.
Ba, zdarzało się, że miał jakieś plany, obowiązki, a i tak zostawał. Gdy mówiłem, że przecież mógł puścić playlistę, to właściwie nawet nie rozumiał tej uwagi. Wiedział oczywiście, jak to zrobić technicznie, ale nie mieściło mu się w głowie, by radio miało grać samo, z komputera. Bo nie tak rozumiał radio i chyba się temu całym sobą sprzeciwiał, oczywiście narzekając potem, że „musiał siedzieć do 22.00”. Trochę z niego wtedy się podśmiewywałem, ale on traktował to jak najbardziej poważnie, a moje żarty go wręcz oburzały.
Bo Mike był ciągle dzieciakiem z upadającego Detroit, gdzie w latach 80. współtworzył muzyczne podziemie. I traktował radio z taką pasją, z jaką wcześniej rocka. Patrzył na świat oczami dziecka, słuchał muzyki całym sobą i uwielbiał do zdjęć pokazywać język. Był rockandrollowcem z otwartą głową, który cieszył się jak dziecko, jak jeszcze do Radia Jazz, w którym pracował przez lata, dzwonili młodzi raperzy z pytaniem, czy mogą coś zarapować na antenie. Tak właśnie wyobrażał sobie prawdziwe radio.