Kto wygrałby dzisiaj wybory parlamentarne?
PiS i według wszystkich sondaży największy klub będzie mieć PiS. Chyba że cała opozycja na lewo od PiS zrobiłaby wspólną listę. Wtedy rzeczywiście – jak zsumuje się wszystkie głosy – zjednoczona opozycja miałaby więcej głosów. Jednak powstanie takiej listy jest niezwykle mało prawdopodobne, co więcej, i tak później nie powstałby jeden klub. Trudno sobie wyobrazić klub parlamentarny, w którym byłby Włodzimierz Czarzasty i Władysław Kosiniak-Kamysz. Natomiast jest niemal pewne, że PiS nie uda się uzyskać wyniku wyborczego, który przypominałby wielkością dwa poprzednie kluby Zjednoczonej Prawicy. Oba poprzednie kluby miały 235 posłów w momencie startu, czyli miały bezwzględną większość. PiS ma znikome szanse na zdobycie samodzielnej większości. Zjednoczona Prawica utraciła część swojego poparcia i raczej go już nie odbuduje.
A na ile prawdopodobne są wcześniejsze wybory?
Nie widzę korzyści dla żadnej ze stron z wcześniejszych wyborów. PiS ciągle może mieć nadzieje, że jesienią przyszłego roku nastroje będą lepsze. Obecnie w świetle nawet najkorzystniejszych dla siebie sondaży po wyborach przedterminowych nie miałby już tylu posłów. Więc w imię czego miałby robić wcześniejsze wybory? Jedynym realnym sposobem, żeby wybory się odbyły w ciągu najbliższych miesięcy, jest samorozwiązanie Sejmu, a to wymaga głosów poparcia od posłów PO, żeby uzyskać wymagane dwie trzecie głosów. W interesie PO nie leży przyśpieszanie wyborów, po pierwsze dlatego, że trend dla PiS w związku z inflacją będzie raczej niekorzystny. Po drugie, Tusk potrzebuje czasu, żeby nakłonić mniejsze formacje – niechętne ku temu – do wspólnej listy. Widać, że do wspólnej listy nie ma dziś chętnych, poza Koalicją Obywatelską. Donald Tusk ewidentnie chce doprowadzić do powstania wspólnej listy, ale to wymaga czasu i presji ze strony mediów. Widzę też próbę organizowania oddolnej, obywatelskiej presji na PSL, Lewicę i Ruch Hołowni, żeby się zjednoczyli pod sztandarem Tuska, ale takie jednoczenie wymaga czasu. Dlatego sądzę, że PO nie byłaby zainteresowana przyśpieszonymi wyborami, bo to oznaczałoby konieczność pójścia do wyborów w rozproszeniu. Temat pozostanie raczej medialną spekulacją, która nie będzie mieć realnych konsekwencji.
Która przykrywa kwestie drożyzny i licznych afer PiS, np. ostatnią związaną z majątkiem premiera, który przepisał na żonę, i niejasnymi interesami rodziny Morawieckich i ich otoczenia.