Amerykański izolacjonizm już wiele razy kończył się dla świata tragiczne. Jak w okresie międzywojennym, gdy odrzucenie przez Kongres polityki zaangażowania w bezpieczeństwo Europy prezydenta Woodrowa Wilsona otworzyło Hitlerowi drogę do rozpętania drugiej wojny światowej.
Dziś rośnie ryzyko, że tak samo stanie się z rosyjskim imperializmem. Władimir Putin szykuje kraj na długą, bezwzględną wojnę. W przyszłym roku chce na szeroko pojęte wydatki wojskowe przeznaczyć 1/3 budżetu państwa, jakieś 110 miliardów dolarów. Biały Dom zamierza na to odpowiedzieć wsparciem Ukrainy 60 miliardami dolarów, co jednak stanowi ledwie 0,2 proc. dochodu narodowego Stanów Zjednoczonych.
Czytaj więcej
Pod naciskiem Donalda Trumpa republikanie blokują w Kongresie wsparcie dla Kijowa. Niepewna jest też pomoc Unii dla Ukraińców.
A jednak wiele wskazuje na to, że zatwierdzenie tych środków będzie trudne. Jeszcze kilka miesięcy temu co czwarty republikański kongresmen wyrażał sceptycyzm wobec dalszego wsparcia dla Ukrainy. Dziś stają oni murem przeciw propozycjom Joe Bidena.
Oficjalne żądania republikanów to powiązanie pomocy dla Kijowa z radykalnym ukróceniem imigracji z Meksyku, a także przedstawienie przez Biały Dom całościowej strategii wojny w Ukrainie. Ważna jest tu jednak logika działania. To „America First”, założenie, że nawet w tak dramatycznej sytuacji, jaka dziś ma miejsce na froncie ukraińsko-rosyjskim, sprawy krajowe muszą mieć pierwszeństwo w decyzjach podejmowanych w Waszyngtonie. To będzie miało katastrofalne skutki nie tylko dla Ukraińców. Jak bardzo Izrael, Tajwan i inni sojusznicy USA będą mogli polegać na Amerykanach, jeśli zobaczą, że porzucili Ukrainę w potrzebie?