Po eksplozji rakiety w Przewodowie, w wyniku której zginęły dwie osoby, trwa intensywne śledztwo mające ustalić, kto za to odpowiada i czym się kierował. Wbrew pojawiającym się informacjom i wypowiedziom polityków ustalenie całości zdarzenia, które doprowadziło do tragedii, nie będzie ani łatwe, ani szybkie.
Końca dobiegają prowadzone na miejscu wybuchu oględziny, a prokuratura sformułowała kilka roboczych wersji, praktycznie niczego nie wykluczając. Badana jest zarówno hipoteza, która zakłada, że rakieta mogła być wystrzelona z Rosji – na co wskazuje strona ukraińska, twierdząca, że ją przechwyciła – jak i wersja, że pocisk mógł zostać przypadkowo wystrzelony z Ukrainy, i to, że mógł ulec częściowemu samozniszczeniu.
Czytaj więcej
Swoje wątpliwości w sprawie rakiety, która spadła na terytorium Polski, Ukraińcy mogą wyrażać, ale nie powinni tego robić publicznie, rzucając hasła bez przedstawiania dowodów.
– Bierzemy pod uwagę wszystkie możliwe warianty. Dopiero po uzyskaniu opinii biegłych z zakresu balistyki i materiałów wybuchowych oraz danych z rejestratorów będziemy mogli wyłonić najbardziej prawdopodobny przebieg zdarzenia – mówi prok. Dariusz Żądło, naczelnik Mazowieckiego Wydziału ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Warszawie.
W czwartek policyjne ekipy pod nadzorem prokuratorów kontynuowały oględziny miejsca wybuchu. Zabezpieczone są szczątki pocisku, pobrane próbki ziemi z leja powybuchowego – zgodnie ze sztuką z jego brzegu, korony i dna. Te dowody zbadają biegli i dopiero to pozwoli z całą pewnością zidentyfikować rodzaj pocisku i materiału wybuchowego, jaki doprowadził do eksplozji. Wstępne ustalenia wskazują, że był to wystrzelony przez ukraińską obronę przeciwlotniczą pocisk z zestawu S-300.