Lekarze i personel medyczny jako grupa zawodowa są najbardziej dotknięci pandemią, najbardziej zagrożeni z racji ekspozycji na zakażenie i najbardziej obciążeni czasowo. Bo nawet jeśli sami nie stoją na pierwszej linii, to muszą na tyłach łatać grafikowe dziury powstające w wyniku panicznego poszukiwania profesjonalistów, którzy wiedzą, jak używać respiratora, badać saturację i czytać zdjęcia RTG. Są wściekli, a do tego zostali obrażeni, gdy władza sugerowała ich winę za nieudolną walkę z pandemią.
Mateusz Morawiecki i Adam Niedzielski przeforsowali jednak dla nich politykę marchewki, a nie kija. Wietrzący spiski pisowski zakon musiał zamilknąć. A Zbigniew Ziobro nawet nie pisnął przeciwko klauzuli „dobrego Samarytanina", mimo że jeszcze niedawno obóz władzy po jego myśli przeforsował ustawę surowo karzącą za lekarskie błędy.
Klauzula to kontrowersyjny przepis – zakłada przecież, że wobec jakiejś grupy w pewnej sytuacji prawo nie działa. Ale przecież są precedensy. I posłowie świetnie je znają: sami się cieszą ochroną, jaką daje immunitet. Zamysł tego instrumentu jest szlachetny: chronić działalność polityczną przed zakusami złej władzy i prowokacjami. A że w praktyce służył przede wszystkim do siadania za kółkiem na fleku? Cóż – jacy politycy, takie ich czyny...
Klauzula „odstępowania od odpowiedzialności karnej za określone czyny" też wynika z najlepszych pobudek. Musimy namówić medyków, by przekraczali granice własnej specjalności i rzucali się główką w dół – by ratować życie i zdrowie. Jak wykorzystają tę prawną sposobność? Czy można wyobrazić sobie, by w szpitalu z chorymi na Covid jakiś lekarz zachował się tak nieodpowiedzialnie jak poseł, który po alkoholu siada za kierownicą? Czy po to odpowie na wezwanie wojewody, by robić pacjentowi krzywdę? W tym zawodzie nie pracują same anioły. Ale ci, którzy go wykonują wyłącznie dla zawartości garażu, znajdą sposób, by pozostać w ciepłych prywatnych gabinetach. Reszta będzie nas próbowała leczyć.