Pomijając ludzi wciąż kochających PRL, krytycy będą podnosili dwa argumenty. Po pierwsze, że to absurd: badać zgodność działań tamtej, narzuconej władzy z jej własnym, też narzuconym prawem. Po drugie, że werdykt Trybunału grozi roszczeniami o skutkach groźnych dla naszych finansów.
Co do argumentu pierwszego: widzę paradoks. Tak się jednak składa, że ludzie rządzący PRL byli zmuszeni zachowywać pewne, z biegiem czasu coraz większe, pozory praworządności. Jedną z dróg wykazania marności ich systemu jest udowodnienie, że w razie potrzeby byli skłonni deptać także te pozory. Dlaczego z niej nie skorzystać? To nic innego, jak tylko szczera prawda.
Co do roszczeń i odszkodowań – wszystko w rękach sądów. Ale byłoby rzeczą absurdalną nazywać czarne białym, bo to może kosztować. Nie na tym polega praworządność. Ta prawdziwa – w demokratycznym państwie.
Warto przy okazji wyrazić nadzieję, że te czysto prawne formułki staną się jednym więcej argumentem w sporze moralno-politycznym. Bo nie jest tak, jak chce nam wmówić generał Jaruzelski z nowymi przyjaciółmi, czasem z dawnego obozu solidarnościowego, że stan wojenny był logicznym krokiem w kierunku demokratyzacji i wybicia się Polski na niepodległość. Nie takie były intencje komunistycznych generałów fundujących narodowi grudniowe zaskoczenie. Naturalnie, na miejscu Wojciecha Jaruzelskiego mógł się znaleźć ktoś jeszcze brutalniejszy. Ale zawsze tak jest. Wtedy Jaruzelski przyniósł po prostu Polakom mnóstwo cierpień i jeszcze więcej upokorzenia.
Stan wojenny powinien być kojarzony z zomowcami szalejącymi jak w podbitej kolonii po ulicach polskich miast. I z generałem Kiszczakiem pomagającym preparować dowody w sprawie zabicia maturzysty Grzegorza Przemyka, chłopaka wtedy młodszego ode mnie o rok. Ten wyrok, choć dotyczy suchych procedur, to skojarzenie pomaga utrwalić. I dobrze, bo ono jest prawdziwe.