Wiemy to od mniej więcej miesiąca. Liczba zakażeń wzrośnie. To, co miało więc nadejść – nadeszło. Warszawa z całym regionem stała się jednym z centrów pandemii. Na Mazowszu dominują zakażenia rozproszone, czyli takie, które wynikają z mieszania się ludzi, wyjazdów wakacyjnych i weselnych, bujnego życia towarzyskiego. Przez cały okres letni sprawy szły siłą rozpędu. Emocje budziły wybory prezydenckie, a potem wszyscy postanowili odpocząć. A wraz z powrotem do szkół sen o bezpieczeństwie się skończył, nie tylko zresztą w Warszawie.
Paweł Reszka, dziennikarz i autor książek m.in. o pracy polskich szpitali, cytuje w mediach społecznościowych taką rozmowę sprzed dwóch dni. „Lekarka z SOR: – Nie miałam gdzie położyć pacjenta. Wiszę na telefonie. Wszędzie słyszę, że też nie mają miejsc, że są przepełnieni. Nagle dzwoni telefon, taki »po znajomości«. »Słuchaj, w szpitalu w M. umarło właśnie dwóch. Dzwoń, szybko!«. Zadzwoniłam, udało się, posłałam pacjenta do kolegów, do szpitala odległego o 100 km".
To dzieje się teraz, w pół roku od wybuchu epidemii. Nie zbudowano przez ten czas nowych „polowych" szpitali, znów przekształca się oddziały zakaźne, odbierając szanse innym chorym na normalne leczenie. Coraz głośniej mówi się, że realizujemy w istocie „model szwedzki", czyli taki, w którym przeżywa ten, który nabierze odporności. Tyle że nasza ochrona zdrowia jest znacznie gorsza niż szwedzka...
Epidemia wyrywa się spod kontroli, to widać. „Niedługo cały kraj będzie czerwoną strefą" – mówi w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" prof. Simon. A obowiązkiem polityków jest odrzucenie na chwilę partyjnej rywalizacji. Panie wojewodo mazowiecki z PiS, panie prezydencie Warszawy z PO: to nie czas na liczenie wyborców.