W literaturze rosyjskiej połowy XIX wieku wzięcie miał tzw. zbędny człowiek. Bohatera lepiono ze sprzeczności. Wysokie wykształcenie i chwiejność. Inteligencka wyniosłość oraz bieda. Ostatecznie poczucie braku bezpieczeństwa zamieniało się w agresję. Alkoholizm, pojedynki, zamachy wypełniały stronice. Barwnie sfrustrowane postacie z Turgieniewa i innych przypominają się dwa stulecia później.
Filozof polityki John Gray w „Nowych lewiatanach” zastanawia się nad skutkami globalnej nadprodukcji ludzi z dyplomami. Oto dochody topnieją wraz ze spodziewanym prestiżem zawodowym. Na szczytach społecznych konkurencja się zaostrza. Frustracja rodzi agresję, podobnie jak w przypadku zbędnych ludzi w XIX wieku, skierowaną do wewnątrz i na zewnątrz. Zdaniem Graya jednym z zewnętrznych przejawów owej frustracji ma być wokeizm. Młodzi strażnicy moralności liczą, że „uda im się zaczepić na rozpadającej drabinie wiodącej do bezpieczeństwa”. Budują zatem nową hierarchię – tego, co wolno, a czego nie wolno – aby odzyskać sens wyższego wykształcenia.
Wojna polsko-polska, czyli nasz wokeizm
W Polsce frustracje elit przełożyły się na tzw. wojnę polsko-polską. W politycznym wydaniu była ona konfliktem o topniejący prestiż władzy. Elity kontra lud? Nonsens. Po obu stronach wyobrażonej barykady zmagania prowadzą obywatele gruntownie wykształceni. Na tym polegał polski wokeizm: pod komunałami o moralności i z politycznego klucza (czyli na skróty) można było otrzymać najwyższe stanowiska w państwie.
Czytaj więcej
My walczymy o sprawiedliwość, oni o „reprezentację”. Nas oburza wykluczenie, ich „uprzedzenia”. My chcemy równości, oni „różnorodności”. Tymczasem, jeśli twoją rewolucję popierają wszystkie największe korporacje, brytyjska rodzina królewska i amerykański Korpus Piechoty Morskiej, to nie jest to rewolucja - mówi Marcin Giełzak, historyki i publicysta.
Inaczej być nie mogło. Po 1989 roku uczelnie dorabiały, jak mogły i gdzie mogły. Jako że realne środki na finansowanie nauki malały, tylko w latach 90. liczba studentów wzrosła 20-krotnie! Efekty bywały tragifarsowe. Mnie zaskoczyło, jak rezygnowano z prób formowania najważniejszego elementu: elementarnej przyzwoitości. Później korytarzowy darwinizm jak zaraza przenosił się do kolejnych instytucji państwa. Taśmowo produkowano gotową do okrucieństwa lumpeninteligencję. Ci ludzie oczekiwali, że ktoś ich odkryje, doceni. Nie mogli tego zrobić jednak obywatele tak podobni do nich samych. Pensje były niewysokie. Pozostawała drapieżność.