„Spokojna polityka historyczna”, o której mówił w Radiu Zet prezydent Andrzej Duda, zestawiając ją z – mówiąc delikatnie – wyjątkowo niezręczną, biorąc pod uwagę kontekst historyczny, metaforą „biegania z widłami”, nie musi bowiem polegać na milczeniu o sprawach trudnych. Premier Mateusz Morawiecki pojechał na Ukrainę, nazwał rzeź wołyńską ludobójstwem, wskazał, że dokonali jej ukraińscy nacjonaliści i zapowiedział starania o ekshumację wszystkich ofiar zbrodni. I wcale nie wywołał tymi słowami kryzysu w relacjach Polski z Ukrainą. Nie zerwał przyjaźni, jaka rozkwitła między Polakami a Ukraińcami wobec tragedii, jakiej doświadcza Ukraina. Nie uraził ukraińskich uchodźców, których Polska tak gościnnie przyjęła. Po prostu powiedział prawdę.
Jeśli będziemy uprawiać „spokojną politykę historyczną” milcząc o Wołyniu, ten słoń w pokoju będzie rósł. Aż w końcu palcem pokaże go Rosja
Rzeź wołyńska: Nie stawiać warunków Ukraińcom, ale nie milczeć
Czytaj więcej
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, duchowny katolicki obrządków ormiańskiego i łacińskiego, odniósł s...
Ważne jest przy tym to, że Morawiecki nie stawiał warunków obecnym władzom Ukrainy. Prawdziwej skruchy i rzeczywistego uznania tego, że ukraińscy nacjonaliści dopuścili się ludobójstwa nie wymusimy, nawet w sytuacji, gdy Ukraina jest tak bardzo zależna od pomocy Zachodu, w tym Polski. Do całkowitego odcięcia się od historii UPA, którą długo wielu Ukraińców uważało za mit założycielski współczesnego ukraińskiego narodu, Ukraińcy muszą dojrzeć sami. I nie ma wątpliwości, że będą musieli to zrobić, bo z bagażem Stepana Bandery i XX-wiecznego nacjonalizmu, nigdy nie staną się częścią Zachodu, którą tak bardzo chcą być. Współczesny Zachód powstał dzięki odrzuceniu ślepej uliczki nacjonalizmów, które zniszczyły Europę w XX wieku. Nie byłoby współczesnego Zachodu, bez Niemiec uznających swoje zbrodnie i odcinających się od nich. Ukraina też w końcu to zrozumie.