Widać coraz wyraźnej, że Polka jest wielką szansą, by kobiecy tenis wyszedł z cienia męskiego. Media od dawna wskazują, że frekwencja na meczach kobiet jest dużo gorsza niż na męskich, czemu trudno zaprzeczyć. Gdy odeszły takie promocyjne machiny jak siostry Williams, Maria Szarapowa, Naomi Osaka, po tym jak załamała się kariera mającej ogromny marketingowy potencjał Emmy Raducanu, została tylko Iga i zawodniczki, które niełatwo globalnie promować z powodu wojny w Ukrainie.
Turniej w Paryżu był dowodem, że ta wojna wpływa także na wydarzenia na korcie i wokół nich. Bojkot konferencji prasowych przez Sabalenkę bojącą się politycznych pytań odbił się szerokim echem (choć trzeba przyznać, że w niewielu krajach tak szerokim jak w Polsce) i w końcu jej deklaracja, że dziś już nie popiera Aleksandra Łukaszenki, bo nie popiera wojny, zwróciły powszechną uwagę. Jedni kibice wygwizdywali tenisistki z Ukrainy nie podające po meczach ręki Rosjankom, inni bili im brawo. Trudno powiedzieć, którzy w Paryżu byli w większości.
Czytaj więcej
Kolejny wielki paryski sukces Igi Świątek stał się faktem po heroicznym finale z Karoliną Muchovą wygranym przez Polkę 6:2, 5:7, 6:4.
Iga Świątek nie budzi żadnych negatywnych skojarzeń, wprost przeciwnie. Jeśli sportowe szczęście się od niej nie odwróci - tak jak odwróciło się w Paryżu od faworyta turnieju męskiego Hiszpana Carlosa Alcaraza - możemy być spokojni. Mamy wielką gwiazdę w sporcie globalnym, zapewniającym swoim bohaterom status równy gwiazdom show biznesu. Polaków już do tego przekonywać nie trzeba, podczas wielu meczów Igi można było odnieść wrażenie, że gra w Warszawie (ale nie w finale).