PiS, oferując podwyżkę świadczenia 500+ od 1 stycznia 2024 roku, znacznie wykraczającą poza zwykłą waloryzację związaną z inflacją (skok z 500 zł do 800 zł oznacza podwyżkę rzędu 60 proc.), chciało, by część wyborców postrzegała jesienne wybory jako wybór między posiadaniem dodatkowych 300 zł (lub wielokrotności tej sumy w zależności od liczebności progenitury) a ich nieposiadaniem. A jako że na pytanie, czy lepiej mieć dodatkowe 300 zł w kieszeni, czy nie mieć, „tak” odpowie niemal każdy Polak (z wyjątkiem prof. Leszka Balcerowicza i większości innych ekonomistów), oferta PiS miała zmobilizować wyborców do tego, by pomimo spadających na Polskę rakiet, wysokiej inflacji, nieustannej „reformy” sądownictwa i znikających we mgle miliardów z UE, dać PiS jeszcze jedną szansę.
Czytaj więcej
Lider Platformy Donald Tusk zareagował na złożoną przez prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego obietnicę podniesienia 500 plus do 800 plus. Tusk zaproponował, by sprawę szybko i "wspólnie" przegłosować w Sejmie.
Propozycja ta była jednocześnie pułapką na opozycję, głównie na Platformę Obywatelską, która – w narracji PiS suflowanej szeroko przez TVP – jest tym ugrupowaniem, które Polakom wszystko zabiera, mimo że to obecny premier Mateusz Morawiecki sugerował, że najlepszą motywacją do wytężonej pracy jest ograniczenie ambicji Polaków do miski ryżu. PiS liczyło więc, że narzucając temat 800+, zmusi PO do lawirowania i wygłaszania niejasnych dla większości wyborców wykładów o inflacji, pustym pieniądzu, odpowiedzialności za finanse publiczne etc. Innymi słowy: liczono zapewne na to, że nad PO nadal unosi się duch Jacka Rostowskiego, który każe politykom tej formacji rozkładać ręce i mówić „nie ma pieniędzy”.
Przewodniczący PO kalkuluje jednak zapewne, że ostatecznie – acz z niesmakiem – liberalni wyborcy i tak poprą jego partię
Donald Tusk postanowił jednak przejąć inicjatywę i – kosztem zgrzytania zębami ekonomistów oraz tej części elektoratu liberalnego, która zamiast 800+ (którego zresztą część tego elektoratu nie dostaje z racji braku potomstwa) wolałaby program inflacja minus – zmusić PiS do tłumaczenia się, dlaczego trzeba z tą podwyżką czekać aż do stycznia. Z jednej strony Tusk podjął więc próbę rozwiania obaw, że jedynym gwarantem dalszego hojnego rozdawania pieniędzy z budżetu jest PiS, z drugiej zmusił PiS do wyjaśnienia wyborcom, czemu z tymi dodatkowymi pieniędzmi muszą czekać tak długo, skoro drogo jest tu i teraz. Jeśli PO pójdzie za ciosem i np. złoży w Sejmie projekt ustawy podwyższającej świadczenie 500+, to PiS będzie zmuszone do nie lada gimnastyki, by wyjaśnić wyborcom, że tak naprawdę lepiej jest na te pieniądze poczekać (bo, co Tusk doskonale wie, znaleźć 24 mld zł w tegorocznym budżecie może być ciężko). A PiS, głosujące przeciwko podwyższeniu 500+ po zapowiedzi podwyższenia tego świadczenia, byłoby obrazkiem, który nawet TVP trudno byłoby wyjaśnić.