Ten ma władzę, kto ma w rękach studio telewizyjne, a szerzej – media w ogóle” – pisał Ryszard Kapuściński w „Autoportrecie reportera”. Od 2015 roku obóz władzy stara się, jak umie, wypełnić tę myśl treścią. Przejął media publiczne, przydziela fundusze zaprzyjaźnionym redakcjom, stacjom TV i gazetom, wprowadził ścisłą kontrolę wystąpień swoich posłów, żeby, broń Boże, nikt się nie wychylił. Własne media ma Orlen, a ojciec Rydzyk pobiera tantiemy za transmisje mszy. Mimo to przez ostatnie prawie osiem już lat towarzyszy nam opowieść polityków PiS o „wrogich mediach”, „fake newsach” i dziennikarzach, którzy są „kulą u nogi”. Widocznie stworzony przez władzę system nie działa, bo jeszcze nie wszyscy dziennikarze są na liście płac rządu albo na bezrobociu.
Idą jednak wybory, notowania nie wskazują na prostą perspektywę trzeciej kadencji dla Zjednoczonej Prawicy i trzeba coś przedsięwziąć. A tym, co obecna władza opanowała perfekcyjnie, jest przydział środków. KPRM rozpisuje więc kolejne przetargi na informowanie o sukcesach rządu. Nie precyzuje, o jakich sukcesach, bo kto wie, co jeszcze się w kampanii przyda. Potrzeba jest przecież matką politycznych spotów reklamowych i sponsorowanych artykułów.
Czytaj więcej
Kancelaria Premiera chce wydać ok. 3 mln zł na kampanie informacyjne w internecie, gazetach i na billboardach. To fundusz wyborczy, bo akcja ma trwać do grudnia – grzmi opozycja.
Będą więc kolejne billboardy, spoty i wywiady oraz tweety i posty. Za prawie 3 miliony złotych. To niedużo, zważywszy, że kampania Polskiego Ładu kosztowała 15 milionów. I nie pomogła. A może nie o to chodzi, żeby pomagać władzy, tylko żeby w perspektywie możliwej porażki pomoc była udzielana indywidualnie? Jak w programie „Willa+”? Na informowaniu o sukcesach rządu podkarmi się zarówno znajoma agencja reklamowa, paru redaktorów, jak i firmy wynajmujące powierzchnie. To nawet lepszy system niż w PRL, bo tam na propagandzie sukcesu trudno się było (poza nielicznymi wyjątkami) utuczyć. Redaktorzy pisali, co trzeba, w ramach zwykłej pensji. Alternatywę drukowało się na powielaczach i offsetach za darmo.
W 2008 roku prezydent Lech Kaczyński zawetował nowelizację ustawy medialnej przygotowaną przez PO, uznając za zbyt duży wpływ rządzących na powoływanie szefa TVP. „Jeżeli my wracamy do struktur, w ramach których rząd mianuje szefa telewizji i to ma być odpolitycznienie mediów publicznych, to mamy do czynienia z taką sytuacją, ja aż milknę, że jeżeli się ma odpowiednie poparcie w mediach, to można dosłownie wszystko. Można pokazywać czarną ścianę i mówić, że jest biała” – tłumaczył wtedy prezydent, brat tego samego Jarosława Kaczyńskiego, który teraz osobiście decyduje o obsadzie stanowiska prezesa TVP.