Sejm przyjął w drugim czytaniu nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym. Nie przyjęto żadnych poprawek opozycji. Dzięki temu, że większość opozycji wstrzymała się od głosu, ratunkowa tratwa mająca pomóc rządowi w dostarczeniu do Polski środków z KPO popłynie teraz do Senatu.
Kuluarowe rozgrywki wokół ustawy o SN to polityczne puzzle – na końcu mają pokazać obrazek dobrego rządu wyrywającego złej Unii pieniądze, „które i tak nam się należały”. Wygląda na to, że obóz władzy, posługując się znaną metodą „złego i nie tak aż złego” policjanta, zdołał okiwać zarówno prezydenta, jak i opozycję. Co do Zbigniewa Ziobry, nie ma przecież pewności, czy cała operacja nie odbywa się za cichym porozumieniem z Solidarną Polską.
Czytaj więcej
W piątek Sejm przyjął nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym, wdrażającej ustalenia rządu z Komisją Europejską, które mają odblokować wypłatę funduszy z KPO. Teraz projektem zajmie się Senat.
Po nocnych pracach sejmowej Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka i drugim czytaniu ustawy opozycja zostaje z pustymi rękami, lecz w glorii obrońców środków z KPO. Prezydent czeka na prace Senatu i – jeśli ten wniesie poprawki – na kolejne głosowanie w Sejmie. Dopiero wtedy dostanie ustawę do podpisu. Senat już zapowiada intensywne prace, zgodne z ustalonymi przez całą opozycję poprawkami. Nie ma jednak większych wątpliwości, że nawet jeśli ustawa zostanie zmieniona w Senacie tak, by usunąć zagrożenie niekonstytucyjności, to Sejm te propozycje odrzuci. Bo o ile w głosowaniach pierwszej wersji ustawy partia władzy może liczyć na obywatelską postawę opozycji, o tyle przy torpedowaniu jej pomysłów wprowadzonych w Senacie na pewno oprze się na swoim niesubordynowanym koalicjancie. A posłom Solidarnej Polski nic nie sprawi większej przyjemności niż wycięcie wszystkich zmian, które mogłyby doprowadzić (o zgrozo!) do poprawienia projektu zgodnie z wymogami praworządności.
Sytuacja PiS jest więc dość wygodna: by zrealizować swój cel, jakim jest wzięcie pieniędzy z KPO, głosuje raz z opozycją, a raz z Solidarną Polską, budując większość ad hoc – taką, jaka prezesowi akurat pasuje. Elementem niepewnym jest prezydent Duda, który zapowiadał, że nie podpisze niczego, co umniejsza jego prerogatywy. Projekt PiS – poprzez rozszerzenie testu niezależności sędziego, wzmocnionego jeszcze jedyną merytoryczną poprawką, jaką przyjęto – tak właśnie czyni. Wobec rozwoju wypadków prezydent jednak zmienił ton i jego zapowiedź weta nie jest już tak kategoryczna. Może się więc okazać, że nowelizacja zakończy swój legislacyjny bieg na biurku prezydenta, opatrzona jego zamaszystym podpisem, lub w Trybunale Konstytucyjnym Julii Przyłębskiej, który orzeknie tak, jak się należy.