Jest w tym coś zaskakującego, kiedy minister klimatu i środowiska broni rozwiązań zanieczyszczających środowisko naturalne i kładzie się Rejtanem, sprzeciwiając unijnemu zakazowi rejestracji aut spalinowych, który ma obowiązywać od 2035 r. „Na dzisiaj ani rynki, ani społeczeństwa nie są gotowe na tę propozycję, ani na odpowiedzialną deklarację jakiejkolwiek daty” - zatweetowała minister Anna Moskwa we wtorkowe południe z Luksemburga, z posiedzenia rady ministrów środowiska krajów UE. Rzecznik rządu Piotr Müller szybko dodał, że Polska buduje właśnie koalicję państw Wspólnoty, które sprzeciwiają się tym przepisom, i jest dogadana w tej sprawie z Czechami.
Coś z budową koalicji poszło jednak nie tak, skoro już w nocy z wtorku na środę Rada UE zgodziła się na zakaz, który wcześniej poparł Parlament Europejski. Jedynie pięć na 27 krajów skłonnych było przesunąć wyrok na spalinowce do 2040 r. Klamka jednak zapadła i teraz pozostało tylko uzgodnić konkretne zapisy prawne.
Czytaj więcej
Kraje Unii Europejskiej opowiedziały się za wprowadzeniem zakazu sprzedaży nowych samochodów spalinowych do roku 2035.
Rejtan w wykonaniu polskiego rządu szybko okazał się nieskuteczny, ale w pewnym sensie był figurą obowiązkową. W obronie aut na benzynę i diesli zdążyła już przecież wystąpić Solidarna Polska, więc PiS nie chciał, by wyłącznie jego koalicyjny partner dyskontował politycznie niepokój społeczny wokół zakazu rejestrowania „spalinowców”.
Przeciętny wyborca – i to nie tylko Zjednoczonej Prawicy – raczej nie rozumie e-rewolucji w motoryzacji. Boi się, że gdy już jego samochód spalinowy dokona kiedyś żywota, to czeka go nie tyle przesiadka na elektryczny, co do pociągu czy na rower. Bo nie dość, że e-auta na razie są horrendalnie drogie (prognozy mówią o spadku cen), to infrastruktura ładowania w kraju marna, a i prądu może kiedyś Polakom zabraknąć, biorąc pod uwagę dotychczasowe sukcesy PiS w transformacji energetycznej.